MOTTO: UCZCIWY CZŁOWIEK NIE MOŻE DZIŚ MILCZEĆ A MILCZĄCY CZŁOWIEK NIE JEST DZIŚ UCZCIWY.

8 kwietnia 2013

Mitu „wysokich kosztów pracy” ciąg dalszy… czyli rozterki prostaczka - przedsiębiorcy.

Pisałem już niedawno o micie „wysokich kosztów pracy”. Niestety; postrzeganie tego zjawiska zależy od nastawienia a nastawienie jest uwarunkowane taką ilością bzdurnych wypowiedzi jakie można znaleźć w „mediach”, że trudno się dziwić trwałości wspomnianego mitu.
Przede wszystkim – jest on jednak po prostu opłacalny dla przedsiębiorców. Stąd – na zasadzie prawa rzymskiego – przypuszczać można, że to oni są jego autorami.

W rzeczywistości – przedsiębiorca przed rozpoczęciem działalności gospodarczej ustala niezwykle precyzyjny i dokładny plan biznesowy, uwzględniający wszelkie wydatki oraz źródła dochodów, wszelkie szczegóły działalności i jej rozwoju, wszelkie przepływy pieniędzy. Prawdziwy biznesplan wymaga także opracowania sposobów wycofania się z działalności, zwinięcia firmy, dróg wycofania kapitału i minimalizowania strat w przypadku niepowodzenia przedsięwzięcia gospodarczego itp.
Oczywiście; nie zawsze tak precyzyjnie się to opracowuje w przypadku małych firm. Wiele elementów planu może mieć wtedy charakter uproszczony. Za działalność gospodarczą biorą się także ludzie nie mający o tym pojęcia i ci starają się maksymalnie szybko i za wszelką cenę zarobić a jak największe ryzyko i wszelkie skutki niepowodzenia przerzucić na zatrudnionych i współpracujących.
Jednak w poważnym przedsiębiorstwie wszystko jest i musi być przewidziane.

Wszystko operacyjnie opiera się na dochodach uzyskanych z pracy zatrudnionych pracowników. Formalnie mówi się na przykład, że połowę wymiaru procentowego składki na ubezpieczenia emerytalne pracownika płaci pracownik a połowę – jego pracodawca, ale przecież w rzeczywistości to pracownik wypracowuje całą tę kwotę; zarówno część która jest potrącana z jego dochodu brutto jak i tę część, którą opłaca pracodawca z dochodu firmy wypracowanego dla niej przez pracownika. Przedsiębiorca nie płaci tego przecież z kapitału założycielskiego firmy ani ze swoich prywatnych środków posiadanych wcześniej i nie pozostających w związku z tą właśnie a nie inną działalnością gospodarczą.

Byle buraczany prostaczek może mówić: przychód firmy wyniósł tyle to a tyle, i to jest MOJE, ale z tego muszę teraz zapłacić pracownikom, opłacić składki ZUS, podatek, zapłacić za czas choroby i za czas urlopu, czyli ponieść te straszne koszty pracy, które mnie po prostu rujnują.
Zapłata ludziom za pracę czy inne opłaty związane z zatrudnianiem są dla niego zwykłym zdzierstwem odbierającym mu JEGO PIENIĄDZE, ale to przecież jeszcze nie są jego pieniądze; to pieniądze firmy, przychody brutto podlegające dopiero tym odliczeniom. Byle buraczany prostaczek nie potrafi jednak odróżnić majątku firmy mającej osobowość prawną od swojego majątku, no bo mówi – to ja przecież jestem właścicielem…
Tymczasem majątek firmy jest majątkiem firmy a nie właściciela.

Poważny przedsiębiorca wie jednak, że wszystko operacyjnie musi się opierać na przychodzie wypracowanym przez pracowników i to oni pracują na wszystkie koszty, także i na składki ubezpieczenia, na wynagrodzenia za czas choroby i urlopu itp. płacone przez niego jako pracodawcę. Od przychodów firmy trzeba odjąć te koszty, podatki, opłaty itp. i dopiero uzyskana kwota jest przychodem netto przedsiębiorcy, wartym zastanowienia. Z przychodu przedsiębiorca musi dokonać jeszcze odpisów amortyzacyjnych i innych przewidzianych prawem po czym dopiero da się wyróżnić kwota zysku netto, o której przedsiębiorca może dopiero powiedzieć, że jest ona jego własnością.

Jedno tu jest najważniejsze: to pracownicy wypracowują środki na opłacenie wszelkich kosztów związanych z zatrudnianiem ich; pracownicy a nie pracodawca. Koszty te wynikają z przepisów obowiązującego prawa.
Wcale nie twierdzę tu, że są one optymalne. Nie twierdzę, że tak jak jest – jest dobrze.
Na przykład, gdyby składki ubezpieczenia społecznego były powszechnie płacone, być może można by je zmniejszyć. Niestety system ubezpieczenia jest dziurawy; istnieje np. bardzo szkodliwy społecznie proceder tzw. „optymalizacji ZUS” który pozwala na unikanie lub drastyczne zmniejszanie wysokości składek ze szkodą dla ZUS a więc dla całego społeczeństwa oraz dla samych objętych tym procederem pracowników. Jest to jednak najwyraźniej tolerowane przez władzę w imię propagowanej ideologii politycznej.
System podatkowy jest mało sprawiedliwy ale przede wszystkim w rzeczywistości nie ma charakteru powszechnego; jest zbyt wiele podmiotów zwolnionych z obowiązku podatkowego, korzystających z upustów, obniżek, umorzeń itp. Gdyby nie to, być może podatki można by było zmniejszyć. Być może podatki można by zmniejszyć, gdyby usunąć z obowiązującego prawa liczne absurdalne pozostałości rozwiązań z czasów PRL, a wiec ani nie komunistycznych, ani nie socjalistycznych ani tym bardziej pro-rynkowych.
Na przykład – wcale nie jest konieczne, by to pracodawca płacił za pewien początkowy czas nieobecności w pracy pracownika chorego; to wynika z jakiejś złej, absurdalnej dziś tradycji prawnej dotyczącej społecznych środków produkcji, albo z tendencji do przerzucania kosztów ze „skarbu państwa” na „kogokolwiek innego” oraz z braku właściwych rozwiązań ubezpieczeniowych.

Powtórzę tu: wcale nie twierdzę, że koszty związane z zatrudnieniem są optymalne. Pod pojęciem „koszt” rozumiemy jednak kwoty które musimy pokrywać z posiadanych, zarobionych przez nas pieniędzy stanowiących nasz dochód a tymczasem w tym przypadku to pracownicy wypracowują środki na pokrycie opłat związanych z ich zatrudnieniem, zanim pracodawca wyliczy zysk powstały w wyniku działalności gospodarczej związanej z ich zatrudnianiem. Inaczej – kosztem jest coś co zostało opłacone z zysku netto a nie z dochodu brutto, bo to „brutto” właśnie zawiera jeszcze w sobie składniki operacyjne w postaci „kosztów”, „brutto” to znaczy „przed odliczeniami”. Tym się właśnie „brutto” różni od „netto”…

Niestety wielu prymitywnych „biznesmenów” nie potrafi zaplanować działalności gospodarczej, podchodząc do tego niesłychanie prostacko, jakby mieli do czynienia z systemem niewolniczym albo pańszczyźnianym. Poza tym mają mówiąc elegancko – nazbyt wybujałe oczekiwania finansowe; zakładają jakiś parszywy interes, głupio zaprojektowaną firmę „krzak” i już po miesiącu chcą za to kupić nowego mercedesa, a gdy im nie starczy – to już nic im „się nie opłaca” – bo koszty zbyt duże… Oczywiście najlepiej by było, gdyby nie musieli nikomu płacić za pracę oraz żadnych składek, podatków… czysty zysk…

Straszliwe spustoszenie w finansach publicznych czyni też tak zwana „szara strefa” czyli strefa kryminalna zatrudniania nielegalnego. Władza nie walczy z nią z przyczyn politycznych, prawdopodobnie dlatego, że musiałaby zaprzeczyć własnej ideologii i ponieść z tego powodu pewne koszty polityczne w postaci utraty formalnego poparcia tych, co dziś z tej ideologii korzystają. Obietnice władzy, szczególnie obietnice wyborcze są bardzo niebezpieczne także dla władzy, stanowiąc coś w rodzaju pułapki. Także i postawa pełnej usłużności wobec przedsiębiorców, parasol ochronny nad pracodawcami, ciche przyzwolenie na łamanie prawa – wszystko to nie sprzyja optymalizacji kosztów. Władza nie tylko nie walczy z patologią jaką jest nielegalne zatrudnianie, ale jak się wydaje – świadomie spycha przedsiębiorców i obywateli do tej strefy…

Państwo powinno dopuszczać dyskusję o zmniejszaniu obciążeń przychodów pracodawców, powinno przede wszystkim całkowicie uszczelnić system ubezpieczeń społecznych i system podatkowy, zlikwidować mocą respektowania prawa nielegalne zatrudnianie i starać się minimalizować te obciążenia, o ile to miałoby pozytywny wpływ na wzrost gospodarczy, na rozwój przedsiębiorczości dającej miejsca produktywnej pracy. Jeśli zmniejszenie obciążeń miałoby się wprost przełożyć na rozwój, szczególnie rozwój rynku pracy, to do władzy publicznej należy tu ten pierwszy gest, jego finansowanie z zasobów publicznych traktowanych jako inwestycja w rozwój. Niestety istnieje tu tendencja do pochłaniania takich środków bezpośrednio na poczet zysku netto, bez efektu zmiany sytuacji po stronie społecznej, co skutecznie zniechęca do takich działań. Przykładem jest tu dotowanie zatrudnienia (jako forma interwencji państwa w rynek pracy), które jest traktowane jak prezent państwa dla przedsiębiorcy, powiększający bezpośrednio jego zysk netto czyli mówiąc wprost – transfer pieniędzy publicznych do prywatnych kieszeni, a gdy dotacje ustają – ustaje natychmiast i zatrudnienie…

Tymczasem obserwujemy nieudolność, niekonsekwencję, demagogię ideologiczną opartą na micie „samoregulacji”, znieczulicę, drastyczny wzrost bezrobocia, patologii i biedy. Jest na to bierna zgoda społeczeństwa, kościoła i władzy; jeśli stopa bezrobocia rejestrowanego wynosi dziś blisko 15%, bezrobocia rzeczywistego – przyjmijmy że dwukrotnie więcej (30%) – to pozostała część – większość, 70% obywateli z grupy „produkcyjnej” ma się nieźle a nieraz całkiem dobrze i ma gdzieś tych pozbawionych pracy, staczających się, głodujących, cierpiących fizycznie i psychicznie. „Ma gdzieś” czyli w dupie. Ogromna rzesza spośród nich stanowi zupełnie nie produkcyjną, rozdętą biurokrację państwową i samorządową, jest zatrudniona w usługach, duża część pracuje za granicą.

„Solidaryzm społeczny” jest dziś takim samym mitem, jak katolickie współczucie czy „miłość bliźniego” a także i „wysokie koszty pracy”. Dlatego niestety muszą się powtarzać krwawe rewolucje…

To klęska prawdziwego człowieczeństwa.