MOTTO: UCZCIWY CZŁOWIEK NIE MOŻE DZIŚ MILCZEĆ A MILCZĄCY CZŁOWIEK NIE JEST DZIŚ UCZCIWY.

29 stycznia 2012

27.
Badania Lazarsfelda i Jahody nad skutkami bezrobocia na psychikę potwierdzają to co oczywiste.

Mamy do czynienia w Polsce z zadziwiającą grą pozorów, w której już nawet najbardziej cyniczni "gracze" zaczynają być zażenowani tą właśnie pozornością oraz całkowitym brakiem reakcji na ten stan rzeczy ze strony organizacji społecznych, opozycji, związków zawodowych czy nawet tzw. szerokiej opinii publicznej, czyli "ulicy". Widocznie jest możliwy taki poziom obłudy, który jest w stanie zawstydzić nawet wielkich obłudników, bo aż szczypie w oczy. Nawet tych odpornych, z samego wierzchołka Platformy Obywatelskiej.

Bez odtworzenia przynajmniej części miejsc pracy, cała ta absurdalna i kosztowna gadanina ministra Kręciny o „walce z bezrobociem” będzie wyłącznie pozoracją, mającą utrzymać stan bezrobocia na obecnym poziomie, oraz umożliwić dalsze żerowanie na pieniądzach związanych oficjalnie z działaniem mającym bezrobocie zmniejszyć. A tak naprawdę - działań karmiących jedynie rzesze "darmozjadów" symulujących jakieś działania i po cichu - podtrzymujących bezrobocie, aby dalej było z czym "walczyć", co badać i na czym żerować.

Jest to skandaliczne bo jest całkowicie jałowe. Krzywdzi jedynie dużą grupę obywateli potrzebujących pomocy państwa - z winy tego państwa a otrzymującej - jedynie pozory działań, niczego nie zmieniające namiastki pomocy gwarantujące, że tak łatwo nie wyrwą się z pułapki bezrobocia.

Nie byłoby to tak dramatyczne, gdyby nie wiązało się z autentycznymi upadkami ludzi do poziomu kloszardów, rozbijaniem i niszczeniem rodzin, ale przede wszystkim - karygodnym niewykorzystywaniem potencjału ludzkiego; potencjału potrzebnego do budowy, do rozwoju Polski. Grubo ponad dwa miliony ludzi z których większość jest gotowa podjąć pracę, płacić podatki dochodowe i lokalne, wypracowywać składki na ZUS - pozostaje bezczynna, niewielka część z nich (16%) otrzymuje zasiłek dla bezrobotnych (statystycznie – ok. 400 000 osób z ponad dwumilionowej rzeszy bezrobotnych), część otrzymuje jakieś śmieszne "zasiłki" z Pomocy Społecznej okupione koniecznością kompletnego poniżenia się, rezygnacji z samodzielności i wolności, z godności osobistej, poczucia wartości – bo tego wymaga od nich Polska - państwo Platformy Obywatelskiej - by mogli te jałmużny otrzymywać.
A reszta…?
Reszta obciąża swoim istnieniem swoje rodziny, dorabia incydentalnie po 50 -100 czy 200 złotych od okazji do okazji i to całkowicie nielegalnie oraz jednocześnie, stopniowo ale nieodwracalnie traci zdolność podjęcia normalnej pracy w swoim zawodzie, popada w socjopatię, w alkoholizm by w rezultacie trafiając ostatecznie i przedwcześnie na cmentarz albo w najlepszym przypadku na długo całkowicie uzależniając swoje istnienie wyłącznie od opieki państwa i od dobroczynności innych.

A przecież - to państwo ich takimi uczyniło! I nadal generuje dalsze pokolenia osób egzystujących wyłącznie na utrzymaniu państwa. Państwo, bo to przecież ono i tylko ono ma władzę, upoważnienie i narzędzia, by działać w skali ogólnokrajowej i międzynarodowej i to działać dla dobra własnego społeczeństwa, każdej jednostki. Bo państwo przecież po to jest, po to istnieje. Pro publico bono.

Jak to kiedyś wyśmiewał się Jan Pietrzak, że "państwo bardzo nie lubi tych do których nie dokłada", więc bardzo dba, by tacy zawsze byli. A wszystko to po to, by jakiś obcy koncern zyskał rynek zbytu na swoje wyroby i sprzedawał je tutaj w miejsce tych produkowanych kiedyś na miejscu przez rodzimą firmę, a paru „gości” dzięki temu założyło sobie nowe konta w bankach szwajcarskich lub izraelskich...

To co się dzieje z człowiekiem, który pracował zawodowo przez 20, 25 czy 30 lat i nagle został zwolniony z pracy, odepchnięty od normalnego źródła pozyskiwania środków na zaspokojenie swoich potrzeb, wyrugowany z „rynku pracy” z niewiadomych nawet do końca powodów – jest od dawna zbadane, przeanalizowane i opisane przez naukę. Jest to zadziwiająco powtarzalne, co znaczy, że ludzie reagują na taką sytuację w sposób typowy, przewidywalny i powtarzalny.
Może to kogoś w Platformie zdziwi, ale ludzie reagują w sposób... po prostu ludzki. Tylko Platforma przestaje być "ludzka".
Reakcja ta wg. modelu psychologicznego Marie Jahody i Paula Lazarsfelda ma pięć charakterystycznych faz.
Ktokolwiek był kiedyś choćby częściowo w takiej sytuacji, z łatwością rozpozna w tym swoje własne odczucia, co jeszcze raz potwierdza i tak już dawno potwierdzone badania wspomnianych wyżej psychologów.

Faza 1. Obawa utraty pracy – pobudzenie, zmiany nastroju, labilność emocjonalna;


Często czujemy „zły klimat” wokół naszej osoby, domyślamy się planowanych zmian organizacyjnych, podświadomość dużo sprawniej niż świadomość rejestruje i zestawia ze sobą niby nic nie znaczące słowa, zjawiska i fakty i formułuje z nich wnioski które najczęściej nie przedostają się od razu do świadomości, ale wpływają zasadniczo na nastrój, emocje, dyskomfort, stres. Bardzo często istnieje też wówczas jakiś konflikt pomiędzy pracownikami lub z udziałem pracownika i decyzja przełożonego ma charakter wyroku "za" lub "przeciw" faktom, prawdzie, rzeczywistości w jej subiektywnym odczuwaniu. W innych przypadkach może chodzić o zwolnienia grupowe z przyczyn gospodarczych lub strategicznych decyzji właściciela. Także wówczas często są jakieś symptomy, przecieki informacji, pogorszenie klimatu psychologicznego.

Faza 2. Szok tuż po utracie pracy – poczucie klęski, krzywdy, upokorzenie, lęk przed przyszłością, przygnębienie;


Tym bardziej ma to znaczenie jeśli zwolnienie pracownika przebiegło z jakimś konfliktem, a już szczególnie, gdy konflikt ten miał swój finał w „sądzie pracy” czyli wydziale pracy sądu rejonowego. Bardzo często zatrudniający nas nie jest w stanie podać żadnego zgodnego z prawem powodu rozwiązania stosunku pracy, ale praktyka stosowania prawa w sądach jest obecnie taka, że mimo to wygrywa w sądzie, stawia na swoim, sankcjonuje bezprawie i to równie silnie oddziałuje negatywnie na pracownika - co sam fakt straty środków utrzymania i jego implikacje praktyczne.

Faza 3. Wchodzenie w sytuację bezrobocia i optymizm – efekt urlopu, traktowanie sytuacji jako przejściowej, aktywność w poszukiwaniu nowego miejsca pracy, wiara w ostateczny sukces;


Siłą rzeczy musi nastąpić pewne pogodzenie z rzeczywistością i to jest dobra reakcja. Jest to nastawienie na to co będzie, na nowe, na przyszłość. Człowiek ma wiarę we własne możliwości i umiejętności. Wierzy, że szybko rozpocznie inną pracę w nowym środowisku, co ma mieć działanie oczyszczające wobec przeszłości.
Zaczyna aktywnie poszukiwać zatrudnienia z wiarą w siebie, poczuciem że to w zasadzie formalność, że jest pracowity, uczciwy, chętny do poznania nowych obowiązków i nowych ludzi, dlatego już wkrótce z łatwością znajdzie swoje miejsce. W tej fazie chętnie bierze się udział w szkoleniach, nawet na własny koszt, z nastawieniem, że dotychczasowe doświadczenie wraz z nowym dyplomem kilkutygodniowego kursu tym bardziej będzie docenione przez potencjalnych zatrudniających. Zarejestrowanie się w urzędzie pracy jest traktowane wówczas jedynie jako formalność (dla składek na ubezpieczenie zdrowotne) ale od tego urzędu niczego się nie oczekuje.

Faza 4. Pesymizm i rezygnacja w miarę ponoszenia niepowodzeń – negatywne reakcje emocjonalne, problemy zdrowotne i finansowe;


W miarę kolejnych niepowodzeń w poszukiwaniu zatrudnienia, nastawienie staje się pesymistyczne. Wszelkie „porady” jakie serwują tak zwani – pożal się Boże – „doradcy zawodowi” w urzędach pracy, sprowadzają się do namawiania do jak najczęstszego chodzenia do firm, wysyłania swoich podań o przyjęcie do pracy na każde ogłoszenie rekrutacji czyli narażania się na ogromną liczbę odmów, aluzji, negatywnych zachowań po stronie zatrudniających lub pośredników. Z jednej strony – trudno się dziwić, bo często takie reakcje są formą samoobrony; samoobrony psychicznej np. kadrowej przed koniecznością odmawiania zatrudnienia dziesiątkom czy setkom ludzi, z drugiej strony - z obroną fizyczną; gdy przy takim stanie bezrobocia opublikowanie jakiegokolwiek ogłoszenia o poszukiwaniu pracownika powoduje w ciągu kilku godzin zablokowanie (przepełnienie) skrzynki odbiorczej e-mail firmy poszukującej pracownika albo „atak desantowy” poszukujących pracy na kadry firmy, gdy ludzie pchający się drzwiami i oknami oraz poprzez „protektorów” w zasadzie uniemożliwiają działowi kadr jakąkolwiek planową, typową pracę. Stąd - nowe zjawisko „utajniania” działu kadr przed poszukującymi zatrudnienia co do adresu i numeru pokoju, by kontakt mógł następować wyłącznie przez mail (nieczynny bo przepełniony) lub telefon (słuchawka na stałe odłożona albo wyłączony dzwonek i nikt nie odbiera).

Psychologowie kliniczni twierdzą jednak i maja rację, że normalny człowiek jest w stanie wytrzymać tylko pewną ograniczoną liczbę odmów, niepowodzeń, zawodów. Potem zaczyna popadać w depresję z jej wszystkimi objawami; zniechęceniem, rezygnacją, załamaniem, utratą poczucia własnej wartości, otępieniem, zamknięciem w kręgu własnych negatywnych myśli i przekonań, izolacją… Doskonale opisał to np. Jack Canfield w swoich książkach na temat ludzi zawodowo zajmujących się „proszeniem o pieniądze” dla różnych organizacji charytatywnych i społecznych, którzy oczywiście zazwyczaj, najczęściej spotykają się z mniej lub bardziej niekulturalną odmową.(*)

Do tego można by dodać jeszcze skutki materialne pozostawania w fazie 1 – 4, co często oznacza utratę oszczędności, wyprzedaż dorobku aby mieć w czasie długotrwałego bezrobocia na podstawowe potrzeby, świadomość staczania się i próby jej łagodzenia za pomocą alkoholu, co łatwo prowadzi do uzależnienia psychicznego i pogłębienia upadku, rozpad rodzin, małżeństw, z utratą przy tym często dachu nad głową a więc upadek do pozycji bezdomnego i bezrobotnego.

Oczywiście faza 3 i 4 mogą się powtarzać i najczęściej następują kilka razy po sobie, nim w przypadku dalszego niepowodzenia wystąpi faza 5.

Faza 5. Fatalizm i apatia, dopasowanie do sytuacji – poczucie beznadziejności, dążenie do izolacji społecznej, redukcja oczekiwań życiowych i zainteresowań.


Praktycznie oznacza to w dalszej konsekwencji utratę "dachu nad głową", życie jak za czasów "jaskiniowych", zredukowane do poszukiwania "czegoś do zjedzenia" oraz miejsca do bezpiecznego przetrwania najbliższej nocy, narastające stany chorobowe, ucieczkę psychiczną za wszelką cenę w zamroczenie alkoholowe, szybką śmierć.

Tak więc jest to mechanizm który działa w zasadzie jednakowo bezwzględnie na każdego kto się znajdzie w jego zasięgu. Owszem, można się opierać dłużej lub krócej, można wytrzymać 500 odmów i niepowodzeń albo aż 1000, zanim zacznie działać ta naukowo potwierdzona zasada. Pomoc urzędów pracy może spowodować, że ktoś będąc w fazie 4 jeszcze nie przejdzie do tej ostatniej a uda mu się cofnąć do fazy 3, by jeszcze raz z nową nadzieją i nowym dyplomem kolejnego kursu wyruszyć na poszukiwanie zatrudnienia, ale załamanie w tym przypadku przychodzi szybciej niż za pierwszym razem.

Brakuje ogromnej ilości miejsc pracy i to jest wina władzy mającej uprawnienie i obowiązek zarządzać gospodarką w sposób społecznie bezpieczny. Dziś - to wina rządu Platformy Obywatelskiej. I owszem: - wina Tuska. Nic tego nie zastąpi, by odtworzyć miejsca pracy lub stworzyć nowe w miejsce poprzednio tak bezmyślnie zniszczonych.
Pracownicy Urzędów Pracy prawdopodobnie zdają sobie sprawę z tych wyżej opisanych mechanizmów, wiedzą że nie mogą tak naprawdę nic pomóc, bo nie mogą stworzyć miejsc pracy, a tylko to dałoby właściwy skutek. Mogą robić to, co jest przewidziane w ustawie o promocji zatrudnienia i instytucjach rynku pracy, a tam są wyłącznie działania cząstkowe, ważne ale nie mogące dać efektu ostatecznego, na dodatek całkowicie wypaczone przez skrajnie biurokratyczną praktykę ich stosowania o czym napiszę oddzielnie. W ten sposób jednak urzędy pracy stają się instytucjami pasożytującymi, ogromnie kosztownymi a nie mającymi wpływu na stan bezrobocia. Tym bardziej jeszcze teraz – ogołocone ze środków na statutową działalność przez zdziczałego ministra finansów z Platformy Obywatelskiej.

Podobnie ośrodki szkoleniowe, tracące teraz dopływ środków na prowadzenie projektów związanych z przekwalifikowaniem lub odnowieniem kwalifikacji osób pozbawionych pracy, rozpaczliwie walczące o wzrost skuteczności kończących się aktualnie projektów, a osiągające z ledwością skuteczność kilkunastoprocentową (w rozumieniu ilości osób które w okresie 3 miesięcy po szkoleniu uzyskały zatrudnienie w stosunku do ilości przeszkolonych). Jest to skala marnotrawstwa środków – bo w ten sposób ośrodki te przechodzą do instytucji pasożytujących, a człowiek pozbawiony zatrudnienia - co najwyżej będąc w fazie 4 cofnie się dzięki temu na krótko do fazy 3 po czym dość szybko znów zadziała na niego standardowy i nieunikniony negatywny mechanizm psychiczny, jak to opisałem powyżej, przenosząc go do fazy 4, 5...
A powodem tego wszystkiego jest brak, drastyczny niedobór miejsc pracy. Powód który da się usunąć tylko w jeden sposób: zwiększając ilość miejsc pracy. Tego jednak nikt zrobić nie chce i to z przyczyn ideologicznych.

Podobnie „kombinują” i agencje zatrudnienia, żyjące z opłat uiszczanych przez pracodawców jako wynagrodzenia za skuteczne pośrednictwo w poszukiwaniu właściwego pracownika. Ale takie okoliczności zdarzają się coraz rzadziej. Dlatego pojawiają się (nowy pomysł pasożytów) jakieś „fikcyjne” targi pracy, gdzie do wynajętej sali zaprasza się osoby poszukujące pracy, każdy z przybyłych dostaje cały segregator (!) ofert, ale po dokładniejszym przejrzeniu widzi tam kilka czy kilkanaście aktualnych lokalnych ofert wydrukowanych z portali internetowych lub prasy, (czyli ofert publicznych na które najprawdopodobniej już wysłał swoje zgłoszenie jeśli odpowiadał wymaganiom), a dalej ma gruby plik 100 czy 150 ofert wydrukowanych z portalu Powszechnych Służb Zatrudnienia, które także przeglądał na bieżąco jeśli faktycznie szuka możliwości zatrudnienia. Ofert które w rzeczywistości są już dawno nieaktualne. Sztuczka ta polega na tym, że Urzędy Pracy publikujące lokalne oferty w centralnej bazie danych PSZ upierają się, że wszystkie owe oferty „są ważne przez miesiąc”. Kilkakrotnie podejmowane przeze mnie próby wyjaśnienia co pod tym rozumieją pracownicy PUP nie dały efektu, gdyż powtarzają oni tę formułkę jak mantrę tajemną, ale z logiki wynikałoby, że jeśli oferta ma być ważna przez miesiąc, to Urząd powinien przez miesiąc móc kierować tam kolejnych kandydatów do zatrudnienia, a firma czy instytucja poszukująca pracownika musi miesiąc czekać (do zakończenia ważności oferty), by dopiero potem wybrać któregoś z kandydatów. Oczywiście nikt tak długo nie czeka, bo to absurd przy tak wielkim zainteresowaniu i ilości kandydatów, więc po trzech dniach a najpóźniej po tygodniu wakat jest już zajęty, nowy pracownik - przyjęty (przynajmniej na zasadzie umowy ustnej, ekspektatywy) a oferta – praktycznie już nieaktualna, ale w Urzędzie Pracy uparcie uważają i publikują ją jako ważną przez całe 30 dni. Stąd w opisywanym przypadku - segregator ze 150 ofertami oficjalnie ważnymi a faktycznie już dawno nieaktualnymi (zajętymi) i trudno coś zarzucić organizatorom tych fikcyjnych „Targów Pracy”. Jeszcze kilka stoisk dla osób niepełnosprawnych (bo takie się jeszcze chętnie zatrudnia z uwagi na ustawę o PFRON), albo dla studentów do pracy czasowej na umowach cywilnych (bo za nich na umowę-zlecenie nie opłaca się składek na ubezpieczenie społeczne), i już. Były „Targi Pracy”… ? Były. Organizatorom się należy odpowiednie wynagrodzenie z funduszy na "walk z bezrobociem"… ale dla poszukujących pracy - efektu żadnego.

Dalsze przykłady fikcji dotyczącej tak zwanego „rynku pracy” jako wymysłu Platformy Obywatelskiej będę przytaczał w kolejnych felietonach.

Tymczasem zakończę powtórzeniem zasadniczej tezy: Jest drastyczny brak miejsc pracy. Miliona lub nawet ponad miliona miejsc pracy. Polska staje się ubezwłasnowolniona przez służalczość władzy wobec Unii Europejskiej, Niemiec, USA i każdego innego. Polska - jak dziwka portowa - zależy od pewnego siebie zagranicznego "alfonsa", od klienta (inwestora), który przyjdzie jeśli mu się zechce i ewentualnie zostawi jakieś pieniądze. I tego nie da się niczym zasłonić, zakłamać. To wina władzy. Nawet cwany agencik medialny platformy obywatelskiej z poleceniem i błogosławieństwem swojego oficera prowadzącego - nie da rady tego ukryć.


(*) Jack Canfield, Mark Victor Hansen: "Zrób to, o czym marzysz: jak prosić o to, czego się pragnie" wyd. Bertelsmann Media/Diogenes Warszawa 2001.