MOTTO: UCZCIWY CZŁOWIEK NIE MOŻE DZIŚ MILCZEĆ A MILCZĄCY CZŁOWIEK NIE JEST DZIŚ UCZCIWY.

13 lutego 2012

30.
Jeśli instrumenty (rynku pracy) nie grają, to trzeba je naprawić, zmienić, nastroić, albo… wymienić muzyków!

Niedawno pisałem o kolejnym "rozpoczęciu" kolejnych nic nie dających działań w Urzędzie pracy.
Przedstawiłem tam tezę zaskakująca nawet dla mnie; że wszelkie te bezcelowe działania wynikają z „Ustawy o promocji zatrudnienia i instytucjach rynku pracy”, czyli w zasadzie nie obciążają Urzędów Pracy - jako mających za zadanie ustawę wykonywać. Ustawę powołał do życia Parlament zdominowany przez Platformę Obywatelską, a więc odpowiada ona celom i priorytetom politycznym Platformy Obywatelskiej. Platforma legitymuje się zwycięstwem wyborczym, co ma swoją wymowę - pomimo, że zwycięstwo to było możliwe dzięki "straszakowi PiS", że ludzie oddający swoje głosy na Platformę, tak naprawdę głosowali nie na PO a przeciwko PiS… no i co najmniej dwa miliony z nich – przeciwko sobie, swoim najistotniejszym interesom do jakich należy wykonywanie najemnej pracy zarobkowej, jako źródło podstawowego dochodu niezbędnego do życia.
Bo żeby żyć, trzeba mieć źródło dochodu dające jakieś minimalne środki wystarczające do zaspokojenia podstawowych potrzeb, absolutnie choćby zasadniczych potrzeb biologicznych.

To rzecz która mnie niesłychanie zadziwia, wprawia w zdumienie; tyle ludzi wypowiada się na temat bezrobocia, ale najczęściej zupełnie pomijają milczeniem prosty ten właśnie fakt: pracuje się dla środków do życia! A jeśli się nie ma zatrudnienia to nie ma środków do życia. To jest zresztą inny temat, obszerniejszy: maniera pomijania we wszelkich wystąpieniach banalnego tematu pieniędzy, jako czegoś praktycznie niezbędnego. Są całe biblioteki tomów bełkotu na temat "zwalczania bezrobocia", o tym jak pisać CV żeby zgrabnie oszukać pracodawcę, że jesteśmy kimś - kim nie jesteśmy, jak oszukać kandydata do pracy że mu zapłacimy tyle, ile on sobie wyobraża że dostanie, ale nigdy tam nie ma odpowiedzi na proste pytanie: jak ma żyć, ktoś kto z powodu przekroczenia 50 roku życia nie może znaleźć żadnego zatrudnienia i nie dostaje też zasiłku dla bezrobotnych. To temat - tabu dla oszołomów "liberalnych", podobnie zresztą jak i dla ludzi PiS czy tak zwanej nie wiedzieć dlaczego - "lewicy" (to chyba od "dwóch lewych rak", bo z pewnością nie od postawy politycznej). Gdy więc jakiś prosty człowiek wreszcie ma okazję i zapyta wprost samego Premiera o tę właśnie sprawę; Panie premierze - jak żyć? - potrafi go oczywiście lemingowe oszołomstwo wdeptać w ziemię, ośmieszyć itp. premier - jak to ma w zwyczaju - nie odpowie, podobnie jak inni, nagle nawróceni na nową, liberalną "wiarę" też nie potrafią odpowiedzieć, bo by musieli po prostu powiedzieć prawdę: jak nie wiesz "jak żyć" toś sama sobie winna i trudno: trzeba będzie zdechnąć.. Ich zdaniem to jedyna możliwa odpowiedź, nacechowana głębokim liberalizmem.

Jeśli bezrobotny nie zostaje zatrudniony to nie ma dopływu środków niezbędnych do życia. By dostać zasiłek dla bezrobotnych, trzeba spełnić rygorystyczny warunek, właściwie nie wiadomo z czego wynikający, dotyczący okresu opłacania składek na Fundusz Pracy i spełnia go statystycznie jeden na pięciu bezrobotnych. To oznacza, że 80% bezrobotnych nie ma zasiłku, a ci co go otrzymali, utracili to prawo po kilkunastu miesiącach pobierania zasiłku, nie otrzymując w tym czasie żadnej oferty pracy.

Pomoc społeczna jest tak zorganizowana, że jest przeznaczona w zasadzie dla ludzi całkiem upadłych, całkiem bezwolnych, wyzbytych już całkowicie z umiejętności i ochoty radzenia sobie samodzielnie. Cała polityka Państwa niejako produkuje takie osoby, bo jeśli ktoś bardzo długo nie ma zatrudnienia i nie ma zasiłku dla bezrobotnych, musi zwrócić się do opieki społecznej a ta mu nie pomoże, jeśli nie okaże się kimś bezwolnym, pozbawionym godności ludzkiej, całkowicie podporządkowanym zarządzeniom swojej „opiekunki”. Pomoc społeczna nie działa zapobiegawczo, nie pomaga prewencyjnie w co wręcz trudno jest uwierzyć. Człowiek walczący o to by się nie stoczyć - nie uzyska tam pomocy. Trzeba być zasikanym i śmierdzącym pijakiem, leżącym w krzakach - by uzyskać pomoc a pomoc ta odbiera resztki samodzielności, odpowiedzialności, woli i godności osobistej.
Pomoc społeczna nie pomaga ludziom zagrożonym bezdomnością w tym, by nie utracili swojego dachu nad głową, tłumacząc to tym, że ma swoje ośrodki opiekuńcze, domy pomocy społecznej. Czekają aż ktoś upadnie do poziomu kloszarda, stanie się pijakiem, straci mieszkanie i całkowicie bezwolny, pozbawiony godności osobistej - przyjdzie prosić o pomoc, wtedy często pomagają choć nie zawsze, w ten sposób, że robią z człowieka kukłę, zastępując go całkowicie w jego życiu, decyzjach pozbawiając go woli.
Wielu ludzi dziwi się ostatnio, że nawet w największe mrozy część bezdomnych nie chce iść do noclegowni czy do ogrzewanych doraźnych schronień przygotowanych przez opiekę społeczną. Właśnie dlatego, że mają jeszcze odrobinę godności. I odwrotnie: mają jeszcze odrobinę godności dlatego, że odmawiają pójścia tam.

Jeśli już ktoś stara się o zapomogę pieniężną z pomocy społecznej, dowiaduje się, że jest to tylko dofinansowanie do już uzyskiwanych dochodów, jeśli nie przekraczają pewnej granicy. Inaczej – jeśli ktoś zarabia zbyt mało, to może otrzymać pomoc. Kwota ta dla osoby samotnie prowadzącej „gospodarstwo domowe” wynosi maksymalnie dwieście kilkadziesiąt złotych miesięcznie. Jeśli ktoś zarabia kilkaset złotych (choćby 500 czy 600) to z takim dofinansowaniem może i ma szansę jakiś czas przetrwać, oczywiście poza Warszawą i innymi wielkimi miastami, gdzie są stosunkowo duże dochody ale i wysokie koszty życia. Mając te 800 czy 900 zł netto na jedną osobę - można przetrwać jakiś czas, licząc że nieco więcej niż połowa idzie na mieszkanie i opłaty...

Ale co jeśli nie zarabia ani nie ma prawa do żadnego świadczenia, choćby tak niskiego?
Panowie "gentelmeni" z Rządu Platformy Obywatelskiej, ci co nie rozmawiacie o pieniądzach ale je macie; przecież jeśli ktoś nie może uzyskać zatrudnienia i jednocześnie nie dostanie prawa do zasiłku - to nie ma dochodów! Żadnych dochodów. Jest żebrakiem (na ulicy albo u krewnych) albo "coś kombinuje" o czym coś piszą w Ustawie Kodeks Karny. Jeśli nie ma dochodów to nie dostanie też dofinansowania z pomocy społecznej do zbyt niskich dochodów. Bardzo jestem ciekaw co wy myślicie na ten temat; wierzycie w cuda, oduczacie ludzi od jedzenia jak ten słynny Cygan swoją szkapę, czy może produkujecie przestępców?

Patrzę właśnie na dane dotyczące bezrobocia w Szczecinie (powiecie – Miasto Szczecin) z 31.12.2010 roku, czyli dotyczące roku 2010.
Ogólna liczba bezrobotnych – 16.500 osób.
W wieku „45+” – 6274 osoby.
Bezrobotni w okresie powyżej 2 lat – 915 osób.
Długotrwale bezrobotni – 6223 osoby.
Bezrobotni bez żadnych kwalifikacji – 4913 osób.
Bezrobotni bez wykształcenia średniego 8850 osób.

Dane te wynikają na zasadzie skutku z konkretnej polityki PRL; dawne woj. szczecińskie a teraz zachodniopomorskie było pozbawionym dużego przemysłu „zagłębiem PGR-ów” i drobnych, rodzinnych gospodarstw rolnych, nieliczny przemysł potrzebował ludzi z przyuczeniem do zawodu lub po obowiązkowej podstawówce, klasa robotnicza nie mogła być zbyt mądra. To są te okoliczności które Państwo miało obowiązek uwzględnić w swojej obecnej polityce związanej z transformacją i uwzględniło… na papierze, w „programie solidarności społecznej dla 50+” Michała Boniego. Programie fikcyjnym, oczywiście nie w znaczeniu kosztów a raczej skutków.

Tak wielka ilość ludzi bez kwalifikacji wymagałaby mądrze prowadzonych szkoleń zawodowych dających jakieś kwalifikacje, nawet nie tylko „jakieś” a konkretnie takie jakie są potrzebne w obecnej sytuacji gospodarczej. Jednocześnie widzimy tu jednak po pierwsze całkowity brak zaangażowania środków unijnych, szkoleń i kursów finansowanych z EFS. Opublikowano też kilka dni temu plan szkoleń zaplanowanych do przeprowadzenia przez Powiatowy Urząd Pracy w 2012 roku. Zaplanowano szkolenie nie więcej jak 140 osób bezrobotnych. 140 osób przy prawie 5000 osobach bez kwalifikacji. Ale dla urzędników to nie jest ważne; odbyły się szkolenia? Odbyły. Ważne że wydano pieniądze, zrealizowano budżet…

W jednym z poprzednich tekstów pisałem o tym, że staże dla osób bezrobotnych stały się w praktyce ich realizacji czymś całkowicie absurdalnym, zupełnie nie dającym spodziewanych efektów a wykorzystywanym jedynie przez „elitę” dla swoich celów, zarówno po stronie przedsiębiorców – dla uzyskiwania darmowej siły roboczej, jak i po stronie pracodawców – dla „protekcji” swoich protegowanych, by mogli sobie dorobić pobierając spore stypendium szkoleniowe.
Tymczasem w założeniach staże miały być głównie dla osób młodych, absolwentów nie posiadających żadnego stażu pracy, co było bardzo częstym powodem odmowy zatrudniania ich, jak i dla osób w wieku „50 plus” – które zostały przekwalifikowane z powodów strukturalnych i dlatego w nowym zawodzie także nie posiadały doświadczenia. Błędem było to, że to pracodawcom nadano prawo inicjatywy w organizowaniu takich staży a powinien robić to Urząd Pracy kierując się znanymi sobie przecież potrzebami osób zarejestrowanych. Jeszcze większym błędem było nadanie pracodawcom prawa do wskazywania osoby dla której chcą oni zorganizować staż, bo otworzyło to drogę do „znajomości” i prywaty i de facto wyłączyło ten instrument wobec osób rzeczywiście bezrobotnych i rzeczywiście potrzebujących stażu, tych od dawna zarejestrowanych w PUP.

W jeszcze większym stopniu dotyczy to prac interwencyjnych i robót publicznych, o czym pisałem w poprzednim felietonie.