Dla kogoś, kto ma to nieszczęście być teraz w grupie obywateli
„zbędnych” w tym kraju, czyli ludzi rugowanych z rynku pracy, z życia,
spychanych w kierunku „śmietnika”, także i w sensie dosłownym – trudno o
bardziej denerwujące miejsce w Internecie, niż strona Ministerstwa
Pracy i Polityki Społecznej – pana Władysława Kosiniak Kamysza.
To dość absurdalne, bo jak się wydaje – właśnie tam osoby walczące o
przetrwanie powinny chyba spodziewać się dobrych wieści, informacji
dających nadzieję i motywację do dalszego borykania się z
przeciwnościami. Władza jednak odwrotnie: zawzięcie produkuje nowe
przeciwności, jednocześnie stwarzając fikcyjny piękny obraz
rzeczywistości; obraz jakby z innego świata, z ciężkiego snu debila
marzącego o tym, że mu się wszystko „samo reguluje” za pomocą jakiejś
tajemniczej (bo niewidzialnej) reki. Propaganda władzy wiele ostatnio
krzyczy i każe krzyczeć swoim usłużnym medialnym sługusom o „sekcie
smoleńskiej” czy smoleńskiej „wierze”, ale taka wiara w niewidzialne
ręce rynku także przecież jest nie mniej sekciarska, czyni przy tym dużo
więcej rzeczywistej szkody ogromnej rzeszy ludzi „zbędnych” w tym kraju niż takie czy inne teorie wyjaśniające przyczyny nagłej śmierci 96 ważnych dla państwa osób. Jest
ona także sekciarska, bo wystarczy przecież spojrzeć dookoła, by stwierdzić, że to
nie działa, albo co najmniej nie działa tak jak tego władza oczekuje.
Cechą sekt jest irracjonalizm wiary dla „maluczkich” tworzonej przez
cynicznych, bezwzględnych i niewierzących w nic oprócz pieniędzy –
przywódców, oraz drastyczny rozdźwięk pomiędzy wersją oficjalną a
obiektywną obserwacją rzeczywistości. Dokładnie tak jak w „zwalczaniu
bezrobocia” przez ministra pracy.
Mam nieodparte wrażenie, przeglądając stronę tego ministerstwa, albo
czytając wpisy w blogosferze Kancelarii Prezesa Tuska, że mamy tam do
czynienia z zabawami ludzi nienormalnych, obłąkańców kompletnie nie
widzących i nie rozumiejących realnej rzeczywistości a bawiących się w
„liberalizm gospodarczy” – czyniąc tym spustoszenie, bezsensowne szkody i
dramaty – jak psychopata z piłą spalinową w rękach czy przysłowiowa już
małpa z brzytwą. Piszę o tym tak bezpardonowo, bo sam jestem o krok od
stania się ofiarą tej właśnie obłąkańczej „zabawy” władzy…
Przeraża perfidia tej władzy, wyrażająca się w dzieleniu
społeczeństwa, degradowaniu wszelkich oznak solidarności międzyludzkiej.
Dane statystyczne potwierdzają, że miejsc pracy ubywa a jednocześnie ci co pracują, głównie w rozdętej do nieprzyzwoitości administracji – zarabiają coraz więcej.
Brak zatrudnienia dającego dochód wystarczający do przetrwania dla co
najmniej 30% ludzi w wieku produkcyjnym, ale pozostałe 70% – ma się
coraz lepiej. Łatwo więc tu o wniosek, ich wniosek, że jest im coraz
lepiej właśnie dzięki temu, że ci odrzuceni przymierają głodem, staczają
się na śmietnik lub wybierają świat kryminalny i zdecydowanie
nielegalny. Dla mnie natomiast stąd płynie prosty i oczywisty sygnał:
skoro jest nam lepiej dzięki tej władzy, to popierajmy ją a tamci,
odrzuceni… trudno; jakieś ofiary muszą być… dobrze że to nie my.
Jak łatwo jest przekreślać życie i zdrowie kogoś innego, obcego,
nieznajomego. Poświęcić innych na ofiarę własnego spokoju czy
wzrastającego dobrobytu. Cóż: nie dali sobie rady... No trudno...
Jest już tak wielu zadowolonych ze swojej sytuacji społecznej i
materialnej, że na protesty na skalę porównywalną choćby do Sierpnia 80 –
nie ma co liczyć. A jeśli nawet, to władza ma dobry sprzęt do
rozpędzania mniejszych, lokalnych demonstracji czy manifestacji,
sprowadzony zdaje się z Japonii (mieliśmy być drugą Japonią i jesteśmy…
przynajmniej pod tym względem), ma ludzi chętnych i zainteresowanych
taką służbą dla władzy, a jeśli czegoś zabraknie – to się dokupi;
pieniądze zawsze się znajdą na „utrzymanie spokoju społecznego”.
Piszę to oczywiście z duża dozą sarkazmu, przesady – lecz wierzę, że jeszcze jest czas zawrócić z tej drogi.
Przede wszystkim trzeba w tym celu zająć się gospodarką w taki sposób,
by – nawet sprzeciwiając się naciskom obcych lobbystów kryjących się za
maską „unii europejskiej” – odtworzyć niektóre gałęzie przemysłu
krajowego, pracującego wówczas choćby tylko na potrzeby rynku
wewnętrznego zamiast importu, stwarzając w ten sposób lokalne „polskie”
miejsca pracy zamiast utrzymywania obcych.
By tak się stało, musi być widać tu dobrą wolę; – potrzeba tak zwanej
„woli politycznej” to znaczy korekty, zgody na korektę ideologii
politycznej od której obecnie zależy postawa władzy. Od tej korekty
zależy ponowna „humanizacja” władzy, niezbędna do tego by uznać prawa
każdego obywatela zapisane w Konstytucji – jakie dziś wobec części
społeczeństwa są bezczelnie traktowane za nieistniejące czy
nieobowiązujące.
Podstawą obecnych problemów jest właśnie kompletne ignorowanie przez
władzę istniejącej i obowiązującej konstytucji. Czerpanie dochodu
niezbędnego do życia – z pracy, jest podstawowym prawem każdego
człowieka a w myśl kardynalnej zasady na jakiej opiera się prawo w ogóle
– katalog praw jednych jest jednocześnie katalogiem odpowiadających tym
prawom – obowiązków innych. Np. prawo pracownika do urlopu oznacza
jednocześnie obowiązek pracodawcy udzielenia mu tego urlopu, nawet gdyby
nie było to literalnie zapisane w ustawie.
Odebranie dwóm milionom ludzi możliwości zdobycia niezbędnych środków
poprzez pracę – jest odebraniem im ich podstawowego prawa a właściwie
wielu praw, których realizacja bezpośrednio zależy od posiadania środków
na zaspokojenie własnych potrzeb. Jak zresztą w takiej sytuacji można
mówić o liberalizmie gdy się jednym obywatelom nadaje prawa kosztem
odebrania ich innym obywatelom tego samego państwa?
Władza a w tym i minister pracy musi zrozumieć czyli przyznać, że do
istnienia, do życia oraz do poszukiwania źródła niezbędnego dochodu
(pracy, działalności gospodarczej itp.) – są człowiekowi potrzebne…
dochody w niezbędnej wysokości. Nie wiem na czym miałby polegać
sygnalizowany niedawno przez Prezesa Jarosława Kaczyńskiego plan
stworzenia w krótkim czasie 1,2 miliona miejsc pracy, ale dowodzi on
przynajmniej dostrzegania problemu ich braku. Jeśli jest to możliwe, to
tylko poprzez inne gospodarowanie istniejącymi środkami skarbu państwa,
uszczelnienie źródeł przychodów itp.
Dokładnie to samo można powiedzieć o doraźnych działaniach: jeśli
przyznamy, że nie tylko „bycie bezrobotnym” ale życie, istnienie w ogóle
wymaga posiadania środków (kosztuje), to należy upowszechnić pomoc
finansową dla rzeczywistych, zarejestrowanych bezrobotnych, także
oczywiście poprzez odpowiednie przesunięcia środków jakimi już dysponuje
władza.
Napiszę to jeszcze raz, choć wspominałem o tym w swoich felietonach
już wielokrotnie, mając przez cały czas wrażenie – że „gadam do obraza”
jak ten przysłowiowy dziad:
Panie Ministrze!
Człowiek by istnieć, by żyć
– musi posiadać środki na utrzymanie.
Jeśli jest bezrobotnym – tym
bardziej musi posiadać środki niezbędne do utrzymania „dachu nad głową”,
ubioru, schludnego wyglądu, czystości i higieny, jakiegoś ubioru i
obuwia, telefonu, – bo bez tego żaden pracodawca nie będzie z nim
rozmawiał o zatrudnieniu.
Tymczasem zaledwie 16 na 100 bezrobotnych ma
prawo do zasiłku (niespełna 700 zł miesięcznie). Taki zasiłek nawet dla
tych nielicznych szczęśliwców jest zbyt niski, nie wystarcza na utrzymanie
gotowości do podjęcia pracy, jest także zbyt krótko wypłacany w
porównaniu z przeciętnym okresem poszukiwania zatrudnienia.
Pojawia się ogromna ilość idiotycznych tekstów zawierających „porady”
dla bezrobotnych, jak lepiej szukać tego czego się nie znajdzie - bo nie
ma. Podejrzewam, że autorami są młode osoby bez własnego doświadczenia,
które się bezpośrednio z bezrobociem, z biedą, bezdomnością, stresem i
depresją z tego wynikającą – nie zetknęły. Przykład dość irytujący –
pierwszy z brzegu, z portalu „Zielona Linia”, autorstwa Joanny
Niemyjskiej: "Aktywność w czasie poszukiwania pracy".
http://zielonalinia.gov.pl/Aktywnosc-w-okresie-poszukiwania-pracy-1116,46858,76,209
Brakuje miejsc pracy i ich ilość zmniejsza się, dlatego działania
ministerstwa pracy przypominają ochocze, wesołe i pomysłowe… przelewanie
z pustego w próżne. Na stronie ministerstwa – jak w Wojewódzkich
Urzędach Pracy – kwitnie radosna działalność; konferencje, sympozja,
wizyty, spotkania, odczyty, wszystko bezstresowe, w pięknych garniturach
i sukniach, na luzie i w dobrym stylu. I całkowicie bez sensu. Minister
z zachwytem donosi o pierwszych efektach „udanej interwencji na rynku
pracy” w postaci zmniejszenia stopy bezrobocia o… 0,1% w marcu br.
http://www.mpips.gov.pl/aktualnosci-wszystkie/art,5543,6138,spadek-bezrobocia-w-marcu-zaczynaja-skutkowac-interwencje-na-rynku-pracy.html
Ta interwencja – to oczywiście dotowanie zatrudnienia (ok. 50%
kosztów pracy). Przede wszystkim poprzez prace interwencyjne i staże dla
bezrobotnych. Minister chwali zwiększenie ilości ofert pracy w formie
zapotrzebowań na tego typu pracowników. Tyle, że to nie ma nic wspólnego
ze zmniejszeniem bezrobocia. Praca dotowana jest zawsze i bezwzględnie
ograniczona czasowo ściśle do okresu dotowania; kończy się dotacja to i
kończy się zatrudnienie. Można to bardziej trafnie nazwać „przerwą w
bezrobociu” a nie zatrudnieniem. Bezrobotny taki otrzymuje umowę na czas
określony; na okres dotowania jego pracy. Potem – bezwzględnie powraca
do rejestru bezrobotnych. Jak więc uczciwie można tu mówić o
„zmniejszeniu bezrobocia”? To tylko jego częściowe „ukrycie”. Nic
dziwnego, że gdy rozeszła się wieść, iż ministerstwo chce przeznaczyć
dużo większe środki na dotowanie zatrudnienia, pojawiło się więcej
pracodawców chętnych na owe dotacje, składających zapotrzebowania na
pracę dotowaną. Dotowanie zatrudnienia to prezent dla przedsiębiorcy, to
pieniądze idące bezpośrednio do jego kieszeni, tani i dobry pracownik
za kilkaset złotych miesięcznie. Oczywiście że człowiek ten dotychczas
bezskutecznie poszukujący zatrudnienia (środków do życia) będzie
wdzięczny za te 1600 zł brutto (czyli jak dobrze pójdzie 1170 zł na
rękę); to dla niego ratunek przed ostatecznym stoczeniem się, ale efekt
tego jest chwilowy. To – jak dla skazańca – odroczenie egzekucji.
Skończy się dotacja, skończy się zatrudnienie… to najczęściej
obowiązujący mechanizm.
Miałoby to sens jedynie wówczas, gdyby w tak zwanym międzyczasie
ministerstwo gospodarki i ministerstwo skarbu państwa pracowało
intensywnie nad stanem gospodarki, mając na celu zwiększenie ilości
miejsc trwałego zatrudnienia, mam na myśli nie przedsiębiorstwa
państwowe a tworzenie środowiska prawnego w którym działają firmy
prywatne. Także – uporządkowanie przychodów skarbu państwa i ZUS,
uszczelnienie polityki fiskalnej w zamian za obniżenie podatku itp.;
wówczas przejściowe dotowanie zatrudnienia miałoby sens.
Coś co pozwala ludziom przeżyć, przetrwać – zawsze ma sens, ale…
Jako osoba wierząca uważam, że pomoc w przetrwaniu okresu
spowolnienia gospodarczego ludziom niezatrudnionym dla których zabrakło
pracy, jest ważniejszym obowiązkiem państwa niż finansowanie budowy
Świątyni Opatrzności Bożej czy finansowanie kościoła w ogóle,
ważniejszym niż wiele wielkich inwestycji infrastrukturalnych jakie
mogłyby tymczasem w sytuacji kryzysu jeszcze trochę poczekać,
ważniejszym niż wiele wydatków na cele sportowe i kulturalne.
Pieniądze są: chodzi jedynie o to, na co zostaną przeznaczone w
pierwszej kolejności a na co w dalszych. Chodzi o priorytety. A to –
wynika z ideologii politycznej władzy oraz ze stopnia zezwierzęcenia,
dehumanizacji ludzi, decydentów – mającego poniekąd związek z
realizowana ideologią.
Interwencje polegające na dotowaniu zatrudnienia są jak zastrzyk
przeciwbólowy dla potrąconego przez samochód: zmniejszają ból, ale
niczego nie załatwiają, nie zastępują reanimacji, diagnozy i leczenia,
rehabilitacji… Gdyby nawet efekt tej interwencji wyniósł 1% a nie 0,1% –
to niewiele zmienia, bo nie dotyka przyczyn tragedii, szczególnie dla
osób z grupy zwanej 50 plus i nie daje efektu trwałego.
Prócz intensywnego działania w kierunku zwiększenia liczby miejsc
produktywnej pracy, co nakazuje obowiązująca Konstytucja, oraz
zapewnienia środków zastępczych zamiast dochodu z pracy osobom
bezrobotnym gotowym do podjęcia pracy a jednak nie zatrudnianym (jak
choćby w Danii), należałoby oczywiście także zmienić odpowiednio treść
odnośnej ustawy w punktach reglamentujących dziś prawo do zasiłku i jego
okres, stosownie do sytuacji kryzysowej. Jeśli nadanie pracownikom
większych obciążeń poprzez ingerencję w prawo pracy jest dziś
uzasadniane „kryzysem”, to i ingerencja w ustawę dotyczącą bezrobocia na
rzecz bezrobotnych jest z tym samym uzasadnieniem możliwa.
Dla zarejestrowanych osób bezrobotnych z grupy 50 plus, szczególnie
tych najdłużej pozostających bez zatrudnienia, należałoby być może
pomyśleć o jednorazowej akcji wyjątkowego przeniesienia pewnej ich
liczby na wcześniejsze emerytury; celem w tym wypadku byłoby zarówno
trwałe zmniejszenie stopy bezrobocia jak i radykalne zabezpieczenie tych
osób przed skrajną nędzą i upadkiem.
Władza musi uznać, że obywatel bez własnej woli pozostający bez
dochodów z pracy musi otrzymać od państwa pomoc nie tylko organizacyjną
ale i materialną, bo środki materialne są mu niezbędne do życia i
utrzymania gotowości do pracy. Środki te mogą pochodzić z zasiłku dla
bezrobotnych ale mogą należeć też do tzw. pomocy społecznej. Obecnie
jest tak, że osoby które nie spełniają niezwykle rygorystycznych wymogów
prawa dotyczących przyznawania zasiłku dla bezrobotnych – są po prostu
rejestrowane jako „bezrobotny bez prawa do zasiłku”. Jest to
irracjonalne, bo bezrobotnym nie można być bez posiadania minimalnego
dochodu, bez środków niezbędnych do zaspokojenia podstawowych potrzeb.
Co więcej: ustawa o promocji zatrudnienia zabrania osobom bezrobotnych
posiadania dochodów pochodzących z wynagrodzeń. Bezrobotny nie może być
zatrudniony ani wykonywać zleceń (dzieł), nie może też osiągać dochodu z
jakichkolwiek innych źródeł większego niż 800 zł brutto miesięcznie
(połowa minimalnego wynagrodzenia ustawowo określonego) pod rygorem
utraty statusu osoby bezrobotnej a nawet narażenia się na zarzut
wyłudzenia zasiłku. Urzędy Pracy poza sprawą tych rygorów całkowicie
odżegnują się od problemu braku środków do życia, zgłaszanego nieraz
przez bezrobotnych – odsyłając ich do pomocy społecznej.
Kontakt z tak zwana „pomocą społeczną” jest doświadczeniem którego nie
życzę nawet najgorszemu wrogowi, wywołuje wrażenie najgorszego
upodlenia, pozbawienia wszelkich praw, wolności osobistej, godności itp.
Pomijając jednak to, środki jakie tam można otrzymać są symboliczne.
Pomoc społeczna nie pomaga w utrzymaniu dachu nad głową, bo mówią że
lokator tymczasem jeszcze może jakiś czas bezkarnie nie płacić a poza
tym oni mają własne ośrodki dla bezdomnych… Słowem, człowiek ma się stać
bezdomny i wówczas dopiero jest godzien zainteresowania pomocy
społecznej. Wyżebrana tam pomoc materialna w zasadzie nie przekracza 250
– 450 zł miesięcznie na osobę, jest to więc o wiele za mało by przeżyć,
nie mówiąc już o utrzymaniu gotowości do podjęcia pracy czy właściwego
zaprezentowania się ewentualnemu pracodawcy.
W ten sposób władza tworzy fikcję: fikcję walki z bezrobociem i
fikcję pomocy społecznej. Wiele osób nie godzi się na aż takie
poniżenie, pozbawienie godności – gotowi raczej umrzeć niż dać się
„zeszmacić” państwu, sprawić tę satysfakcję urzędnikom…
Dlatego uważam, że sprawa posiadania przez bezrobotnego środków do życia
musi być obowiązkowym przedmiotem zainteresowania i działalności
urzędów pracy. Osoba bezrobotna powinna mieć możliwość w urzędzie pracy
uzyskać dostateczną i wystarczającą pomoc, także i materialną, gdyż jej
sytuacja wynika także wyłącznie z braku dla niej oferty zatrudnienia a
nie z upadku cywilizacyjnego, alkoholizmu, socjopatii, niechęci do pracy
najemnej itp. Ośrodki pomocy społecznej pozostawmy dla różnych
wykolejeńców, odmawiających leczenia alkoholików i osób nie nadających
się z różnych przyczyn do pracy bądź nią w ogóle nie zainteresowanych.
Z obserwacji praktycznej wynika, że np. w miastach poza największymi
ośrodkami, do minimalnej samodzielnej egzystencji potrzeba ok. 1400 –
1500 zł miesięcznie netto. Kwota ta zawiera ok. 500 zł za wynajem lokum,
opłatę za najtańszy telefon mobilny (niezbędne dla osoby bezrobotnej),
środki na uzupełnienie garderoby, podstawowe środki czystości, fryzjera,
leki i wyżywienie. To wszystko jest niezbędne by można było mówić o
rzeczywistym poszukiwaniu zatrudnienia, kontaktach z pracodawcami i
pośrednikami oraz „gotowości i zdolności do natychmiastowego podjęcia
zatrudnienia w pełnym wymiarze czasu pracy wynikającym z posiadanego
wykształcenia (zawodu)” .
To urząd pracy nadający człowiekowi status osoby bezrobotnej powinien
jednocześnie rozpatrzeć jego aktualną sytuację materialną,
doprowadzając do tego by dysponował on środkami tego rzędu, podobnie jak
to się dzieje np. w Danii. To musi być załatwiane bezpośrednio w
Urzędzie Pracy (w ostateczności – w innym dziale, innym pokoju – niż
pośrednictwo pracy), bez pogardliwego jak dziś odsyłania bezrobotnego do
„pomocy społecznej”. Inaczej – tworzy się fikcję walki z bezrobociem i
marnuje się ogromne środki publiczne na działania pozorne i
nieefektywne. Oczywiście – by uniknąć nadużyć – musi być też konkretna i
możliwa do wyegzekwowania natychmiast odpowiedzialność po stronie
nieuczciwych bezrobotnych.
Niestety – dzisiejsze działania ministerstwa pracy przywodzą na myśl
jakiś chocholi taniec, jakąś obłąkańczą fikcję nie liczącą się ani z
kosztami materialnymi ani z ludzkim życiem i cierpieniem. Stąd pytanie
postawione w tytule.