MOTTO: UCZCIWY CZŁOWIEK NIE MOŻE DZIŚ MILCZEĆ A MILCZĄCY CZŁOWIEK NIE JEST DZIŚ UCZCIWY.

9 kwietnia 2013

Dymisje. Minister Pracy Kosiniak- Kamysz – następny…?

Dla kogoś, kto ma to nieszczęście być teraz w grupie obywateli „zbędnych” w tym kraju, czyli ludzi rugowanych z rynku pracy, z życia, spychanych w kierunku „śmietnika”, także i w sensie dosłownym – trudno o bardziej denerwujące miejsce w Internecie, niż strona Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej – pana Władysława Kosiniak Kamysza.
To dość absurdalne, bo jak się wydaje – właśnie tam osoby walczące o przetrwanie powinny chyba spodziewać się dobrych wieści, informacji dających nadzieję i motywację do dalszego borykania się z przeciwnościami. Władza jednak odwrotnie: zawzięcie produkuje nowe przeciwności, jednocześnie stwarzając fikcyjny piękny obraz rzeczywistości; obraz jakby z innego świata, z ciężkiego snu debila marzącego o tym, że mu się wszystko „samo reguluje” za pomocą jakiejś tajemniczej (bo niewidzialnej) reki. Propaganda władzy wiele ostatnio krzyczy i każe krzyczeć swoim usłużnym medialnym sługusom o „sekcie smoleńskiej” czy smoleńskiej „wierze”, ale taka wiara w niewidzialne ręce rynku także przecież jest nie mniej sekciarska, czyni przy tym dużo więcej rzeczywistej szkody ogromnej rzeszy ludzi „zbędnych” w tym kraju niż takie czy inne teorie wyjaśniające przyczyny nagłej śmierci 96 ważnych dla państwa osób. Jest ona także sekciarska, bo wystarczy przecież spojrzeć dookoła, by stwierdzić, że to nie działa, albo co najmniej nie działa tak jak tego władza oczekuje.
Cechą sekt jest irracjonalizm wiary dla „maluczkich” tworzonej przez cynicznych, bezwzględnych i niewierzących w nic oprócz pieniędzy – przywódców, oraz drastyczny rozdźwięk pomiędzy wersją oficjalną a obiektywną obserwacją rzeczywistości. Dokładnie tak jak w „zwalczaniu bezrobocia” przez ministra pracy.

Mam nieodparte wrażenie, przeglądając stronę tego ministerstwa, albo czytając wpisy w blogosferze Kancelarii Prezesa Tuska, że mamy tam do czynienia z zabawami ludzi nienormalnych, obłąkańców kompletnie nie widzących i nie rozumiejących realnej rzeczywistości a bawiących się w „liberalizm gospodarczy” – czyniąc tym spustoszenie, bezsensowne szkody i dramaty – jak psychopata z piłą spalinową w rękach czy przysłowiowa już małpa z brzytwą. Piszę o tym tak bezpardonowo, bo sam jestem o krok od stania się ofiarą tej właśnie obłąkańczej „zabawy” władzy…
Przeraża perfidia tej władzy, wyrażająca się w dzieleniu społeczeństwa, degradowaniu wszelkich oznak solidarności międzyludzkiej. Dane statystyczne potwierdzają, że miejsc pracy ubywa a jednocześnie ci co pracują, głównie w rozdętej do nieprzyzwoitości administracji – zarabiają coraz więcej.
Brak zatrudnienia dającego dochód wystarczający do przetrwania dla co najmniej 30% ludzi w wieku produkcyjnym, ale pozostałe 70% – ma się coraz lepiej. Łatwo więc tu o wniosek, ich wniosek, że jest im coraz lepiej właśnie dzięki temu, że ci odrzuceni przymierają głodem, staczają się na śmietnik lub wybierają świat kryminalny i zdecydowanie nielegalny. Dla mnie natomiast stąd płynie prosty i oczywisty sygnał: skoro jest nam lepiej dzięki tej władzy, to popierajmy ją a tamci, odrzuceni… trudno; jakieś ofiary muszą być… dobrze że to nie my.
Jak łatwo jest przekreślać życie i zdrowie kogoś innego, obcego, nieznajomego. Poświęcić innych na ofiarę własnego spokoju czy wzrastającego dobrobytu. Cóż: nie dali sobie rady... No trudno...

Jest już tak wielu zadowolonych ze swojej sytuacji społecznej i materialnej, że na protesty na skalę porównywalną choćby do Sierpnia 80 – nie ma co liczyć. A jeśli nawet, to władza ma dobry sprzęt do rozpędzania mniejszych, lokalnych demonstracji czy manifestacji, sprowadzony zdaje się z Japonii (mieliśmy być drugą Japonią i jesteśmy… przynajmniej pod tym względem), ma ludzi chętnych i zainteresowanych taką służbą dla władzy, a jeśli czegoś zabraknie – to się dokupi; pieniądze zawsze się znajdą na „utrzymanie spokoju społecznego”.
Piszę to oczywiście z duża dozą sarkazmu, przesady – lecz wierzę, że jeszcze jest czas zawrócić z tej drogi.
Przede wszystkim trzeba w tym celu zająć się gospodarką w taki sposób, by – nawet sprzeciwiając się naciskom obcych lobbystów kryjących się za maską „unii europejskiej” – odtworzyć niektóre gałęzie przemysłu krajowego, pracującego wówczas choćby tylko na potrzeby rynku wewnętrznego zamiast importu, stwarzając w ten sposób lokalne „polskie” miejsca pracy zamiast utrzymywania obcych.
By tak się stało, musi być widać tu dobrą wolę; – potrzeba tak zwanej „woli politycznej” to znaczy korekty, zgody na korektę ideologii politycznej od której obecnie zależy postawa władzy. Od tej korekty zależy ponowna „humanizacja” władzy, niezbędna do tego by uznać prawa każdego obywatela zapisane w Konstytucji – jakie dziś wobec części społeczeństwa są bezczelnie traktowane za nieistniejące czy nieobowiązujące.

Podstawą obecnych problemów jest właśnie kompletne ignorowanie przez władzę istniejącej i obowiązującej konstytucji. Czerpanie dochodu niezbędnego do życia – z pracy, jest podstawowym prawem każdego człowieka a w myśl kardynalnej zasady na jakiej opiera się prawo w ogóle – katalog praw jednych jest jednocześnie katalogiem odpowiadających tym prawom – obowiązków innych. Np. prawo pracownika do urlopu oznacza jednocześnie obowiązek pracodawcy udzielenia mu tego urlopu, nawet gdyby nie było to literalnie zapisane w ustawie.
Odebranie dwóm milionom ludzi możliwości zdobycia niezbędnych środków poprzez pracę – jest odebraniem im ich podstawowego prawa a właściwie wielu praw, których realizacja bezpośrednio zależy od posiadania środków na zaspokojenie własnych potrzeb. Jak zresztą w takiej sytuacji można mówić o liberalizmie gdy się jednym obywatelom nadaje prawa kosztem odebrania ich innym obywatelom tego samego państwa?
Władza a w tym i minister pracy musi zrozumieć czyli przyznać, że do istnienia, do życia oraz do poszukiwania źródła niezbędnego dochodu (pracy, działalności gospodarczej itp.) – są człowiekowi potrzebne… dochody w niezbędnej wysokości. Nie wiem na czym miałby polegać sygnalizowany niedawno przez Prezesa Jarosława Kaczyńskiego plan stworzenia w krótkim czasie 1,2 miliona miejsc pracy, ale dowodzi on przynajmniej dostrzegania problemu ich braku. Jeśli jest to możliwe, to tylko poprzez inne gospodarowanie istniejącymi środkami skarbu państwa, uszczelnienie źródeł przychodów itp.
Dokładnie to samo można powiedzieć o doraźnych działaniach: jeśli przyznamy, że nie tylko „bycie bezrobotnym” ale życie, istnienie w ogóle wymaga posiadania środków (kosztuje), to należy upowszechnić pomoc finansową dla rzeczywistych, zarejestrowanych bezrobotnych, także oczywiście poprzez odpowiednie przesunięcia środków jakimi już dysponuje władza.
Napiszę to jeszcze raz, choć wspominałem o tym w swoich felietonach już wielokrotnie, mając przez cały czas wrażenie – że „gadam do obraza” jak ten przysłowiowy dziad:
Panie Ministrze!
Człowiek by istnieć, by żyć – musi posiadać środki na utrzymanie.
Jeśli jest bezrobotnym – tym bardziej musi posiadać środki niezbędne do utrzymania „dachu nad głową”, ubioru, schludnego wyglądu, czystości i higieny, jakiegoś ubioru i obuwia, telefonu, – bo bez tego żaden pracodawca nie będzie z nim rozmawiał o zatrudnieniu.
Tymczasem zaledwie 16 na 100 bezrobotnych ma prawo do zasiłku (niespełna 700 zł miesięcznie). Taki zasiłek nawet dla tych nielicznych szczęśliwców jest zbyt niski, nie wystarcza na utrzymanie gotowości do podjęcia pracy, jest także zbyt krótko wypłacany w porównaniu z przeciętnym okresem poszukiwania zatrudnienia.
Pojawia się ogromna ilość idiotycznych tekstów zawierających „porady” dla bezrobotnych, jak lepiej szukać tego czego się nie znajdzie - bo nie ma. Podejrzewam, że autorami są młode osoby bez własnego doświadczenia, które się bezpośrednio z bezrobociem, z biedą, bezdomnością, stresem i depresją z tego wynikającą – nie zetknęły. Przykład dość irytujący – pierwszy z brzegu, z portalu „Zielona Linia”, autorstwa Joanny Niemyjskiej: "Aktywność w czasie poszukiwania pracy".

http://zielonalinia.gov.pl/Aktywnosc-w-okresie-poszukiwania-pracy-1116,46858,76,209

Brakuje miejsc pracy i ich ilość zmniejsza się, dlatego działania ministerstwa pracy przypominają ochocze, wesołe i pomysłowe… przelewanie z pustego w próżne. Na stronie ministerstwa – jak w Wojewódzkich Urzędach Pracy – kwitnie radosna działalność; konferencje, sympozja, wizyty, spotkania, odczyty, wszystko bezstresowe, w pięknych garniturach i sukniach, na luzie i w dobrym stylu. I całkowicie bez sensu. Minister z zachwytem donosi o pierwszych efektach „udanej interwencji na rynku pracy” w postaci zmniejszenia stopy bezrobocia o… 0,1% w marcu br.

http://www.mpips.gov.pl/aktualnosci-wszystkie/art,5543,6138,spadek-bezrobocia-w-marcu-zaczynaja-skutkowac-interwencje-na-rynku-pracy.html

Ta interwencja – to oczywiście dotowanie zatrudnienia (ok. 50% kosztów pracy). Przede wszystkim poprzez prace interwencyjne i staże dla bezrobotnych. Minister chwali zwiększenie ilości ofert pracy w formie zapotrzebowań na tego typu pracowników. Tyle, że to nie ma nic wspólnego ze zmniejszeniem bezrobocia. Praca dotowana jest zawsze i bezwzględnie ograniczona czasowo ściśle do okresu dotowania; kończy się dotacja to i kończy się zatrudnienie. Można to bardziej trafnie nazwać „przerwą w bezrobociu” a nie zatrudnieniem. Bezrobotny taki otrzymuje umowę na czas określony; na okres dotowania jego pracy. Potem – bezwzględnie powraca do rejestru bezrobotnych. Jak więc uczciwie można tu mówić o „zmniejszeniu bezrobocia”? To tylko jego częściowe „ukrycie”. Nic dziwnego, że gdy rozeszła się wieść, iż ministerstwo chce przeznaczyć dużo większe środki na dotowanie zatrudnienia, pojawiło się więcej pracodawców chętnych na owe dotacje, składających zapotrzebowania na pracę dotowaną. Dotowanie zatrudnienia to prezent dla przedsiębiorcy, to pieniądze idące bezpośrednio do jego kieszeni, tani i dobry pracownik za kilkaset złotych miesięcznie. Oczywiście że człowiek ten dotychczas bezskutecznie poszukujący zatrudnienia (środków do życia) będzie wdzięczny za te 1600 zł brutto (czyli jak dobrze pójdzie 1170 zł na rękę); to dla niego ratunek przed ostatecznym stoczeniem się, ale efekt tego jest chwilowy. To – jak dla skazańca – odroczenie egzekucji. Skończy się dotacja, skończy się zatrudnienie… to najczęściej obowiązujący mechanizm.
Miałoby to sens jedynie wówczas, gdyby w tak zwanym międzyczasie ministerstwo gospodarki i ministerstwo skarbu państwa pracowało intensywnie nad stanem gospodarki, mając na celu zwiększenie ilości miejsc trwałego zatrudnienia, mam na myśli nie przedsiębiorstwa państwowe a tworzenie środowiska prawnego w którym działają firmy prywatne. Także – uporządkowanie przychodów skarbu państwa i ZUS, uszczelnienie polityki fiskalnej w zamian za obniżenie podatku itp.; wówczas przejściowe dotowanie zatrudnienia miałoby sens.
Coś co pozwala ludziom przeżyć, przetrwać – zawsze ma sens, ale…

Jako osoba wierząca uważam, że pomoc w przetrwaniu okresu spowolnienia gospodarczego ludziom niezatrudnionym dla których zabrakło pracy, jest ważniejszym obowiązkiem państwa niż finansowanie budowy Świątyni Opatrzności Bożej czy finansowanie kościoła w ogóle, ważniejszym niż wiele wielkich inwestycji infrastrukturalnych jakie mogłyby tymczasem w sytuacji kryzysu jeszcze trochę poczekać, ważniejszym niż wiele wydatków na cele sportowe i kulturalne.

Pieniądze są: chodzi jedynie o to, na co zostaną przeznaczone w pierwszej kolejności a na co w dalszych. Chodzi o priorytety. A to – wynika z ideologii politycznej władzy oraz ze stopnia zezwierzęcenia, dehumanizacji ludzi, decydentów – mającego poniekąd związek z realizowana ideologią.

Interwencje polegające na dotowaniu zatrudnienia są jak zastrzyk przeciwbólowy dla potrąconego przez samochód: zmniejszają ból, ale niczego nie załatwiają, nie zastępują reanimacji, diagnozy i leczenia, rehabilitacji… Gdyby nawet efekt tej interwencji wyniósł 1% a nie 0,1% – to niewiele zmienia, bo nie dotyka przyczyn tragedii, szczególnie dla osób z grupy zwanej 50 plus i nie daje efektu trwałego.
Prócz intensywnego działania w kierunku zwiększenia liczby miejsc produktywnej pracy, co nakazuje obowiązująca Konstytucja, oraz zapewnienia środków zastępczych zamiast dochodu z pracy osobom bezrobotnym gotowym do podjęcia pracy a jednak nie zatrudnianym (jak choćby w Danii), należałoby oczywiście także zmienić odpowiednio treść odnośnej ustawy w punktach reglamentujących dziś prawo do zasiłku i jego okres, stosownie do sytuacji kryzysowej. Jeśli nadanie pracownikom większych obciążeń poprzez ingerencję w prawo pracy jest dziś uzasadniane „kryzysem”, to i ingerencja w ustawę dotyczącą bezrobocia na rzecz bezrobotnych jest z tym samym uzasadnieniem możliwa.
Dla zarejestrowanych osób bezrobotnych z grupy 50 plus, szczególnie tych najdłużej pozostających bez zatrudnienia, należałoby być może pomyśleć o jednorazowej akcji wyjątkowego przeniesienia pewnej ich liczby na wcześniejsze emerytury; celem w tym wypadku byłoby zarówno trwałe zmniejszenie stopy bezrobocia jak i radykalne zabezpieczenie tych osób przed skrajną nędzą i upadkiem.
Władza musi uznać, że obywatel bez własnej woli pozostający bez dochodów z pracy musi otrzymać od państwa pomoc nie tylko organizacyjną ale i materialną, bo środki materialne są mu niezbędne do życia i utrzymania gotowości do pracy. Środki te mogą pochodzić z zasiłku dla bezrobotnych ale mogą należeć też do tzw. pomocy społecznej. Obecnie jest tak, że osoby które nie spełniają niezwykle rygorystycznych wymogów prawa dotyczących przyznawania zasiłku dla bezrobotnych – są po prostu rejestrowane jako „bezrobotny bez prawa do zasiłku”. Jest to irracjonalne, bo bezrobotnym nie można być bez posiadania minimalnego dochodu, bez środków niezbędnych do zaspokojenia podstawowych potrzeb. Co więcej: ustawa o promocji zatrudnienia zabrania osobom bezrobotnych posiadania dochodów pochodzących z wynagrodzeń. Bezrobotny nie może być zatrudniony ani wykonywać zleceń (dzieł), nie może też osiągać dochodu z jakichkolwiek innych źródeł większego niż 800 zł brutto miesięcznie (połowa minimalnego wynagrodzenia ustawowo określonego) pod rygorem utraty statusu osoby bezrobotnej a nawet narażenia się na zarzut wyłudzenia zasiłku. Urzędy Pracy poza sprawą tych rygorów całkowicie odżegnują się od problemu braku środków do życia, zgłaszanego nieraz przez bezrobotnych – odsyłając ich do pomocy społecznej.
Kontakt z tak zwana „pomocą społeczną” jest doświadczeniem którego nie życzę nawet najgorszemu wrogowi, wywołuje wrażenie najgorszego upodlenia, pozbawienia wszelkich praw, wolności osobistej, godności itp. Pomijając jednak to, środki jakie tam można otrzymać są symboliczne. Pomoc społeczna nie pomaga w utrzymaniu dachu nad głową, bo mówią że lokator tymczasem jeszcze może jakiś czas bezkarnie nie płacić a poza tym oni mają własne ośrodki dla bezdomnych… Słowem, człowiek ma się stać bezdomny i wówczas dopiero jest godzien zainteresowania pomocy społecznej. Wyżebrana tam pomoc materialna w zasadzie nie przekracza 250 – 450 zł miesięcznie na osobę, jest to więc o wiele za mało by przeżyć, nie mówiąc już o utrzymaniu gotowości do podjęcia pracy czy właściwego zaprezentowania się ewentualnemu pracodawcy.
W ten sposób władza tworzy fikcję: fikcję walki z bezrobociem i fikcję pomocy społecznej. Wiele osób nie godzi się na aż takie poniżenie, pozbawienie godności – gotowi raczej umrzeć niż dać się „zeszmacić” państwu, sprawić tę satysfakcję urzędnikom…
Dlatego uważam, że sprawa posiadania przez bezrobotnego środków do życia musi być obowiązkowym przedmiotem zainteresowania i działalności urzędów pracy. Osoba bezrobotna powinna mieć możliwość w urzędzie pracy uzyskać dostateczną i wystarczającą pomoc, także i materialną, gdyż jej sytuacja wynika także wyłącznie z braku dla niej oferty zatrudnienia a nie z upadku cywilizacyjnego, alkoholizmu, socjopatii, niechęci do pracy najemnej itp. Ośrodki pomocy społecznej pozostawmy dla różnych wykolejeńców, odmawiających leczenia alkoholików i osób nie nadających się z różnych przyczyn do pracy bądź nią w ogóle nie zainteresowanych.
Z obserwacji praktycznej wynika, że np. w miastach poza największymi ośrodkami, do minimalnej samodzielnej egzystencji potrzeba ok. 1400 – 1500 zł miesięcznie netto. Kwota ta zawiera ok. 500 zł za wynajem lokum, opłatę za najtańszy telefon mobilny (niezbędne dla osoby bezrobotnej), środki na uzupełnienie garderoby, podstawowe środki czystości, fryzjera, leki i wyżywienie. To wszystko jest niezbędne by można było mówić o rzeczywistym poszukiwaniu zatrudnienia, kontaktach z pracodawcami i pośrednikami oraz „gotowości i zdolności do natychmiastowego podjęcia zatrudnienia w pełnym wymiarze czasu pracy wynikającym z posiadanego wykształcenia (zawodu)” .
To urząd pracy nadający człowiekowi status osoby bezrobotnej powinien jednocześnie rozpatrzeć jego aktualną sytuację materialną, doprowadzając do tego by dysponował on środkami tego rzędu, podobnie jak to się dzieje np. w Danii. To musi być załatwiane bezpośrednio w Urzędzie Pracy (w ostateczności – w innym dziale, innym pokoju – niż pośrednictwo pracy), bez pogardliwego jak dziś odsyłania bezrobotnego do „pomocy społecznej”. Inaczej – tworzy się fikcję walki z bezrobociem i marnuje się ogromne środki publiczne na działania pozorne i nieefektywne. Oczywiście – by uniknąć nadużyć – musi być też konkretna i możliwa do wyegzekwowania natychmiast odpowiedzialność po stronie nieuczciwych bezrobotnych.
Niestety – dzisiejsze działania ministerstwa pracy przywodzą na myśl jakiś chocholi taniec, jakąś obłąkańczą fikcję nie liczącą się ani z kosztami materialnymi ani z ludzkim życiem i cierpieniem. Stąd pytanie postawione w tytule.