MOTTO: UCZCIWY CZŁOWIEK NIE MOŻE DZIŚ MILCZEĆ A MILCZĄCY CZŁOWIEK NIE JEST DZIŚ UCZCIWY.

2 października 2011

15.
Co by trzeba było zrobić, gdyby się chciało coś zrobić. (Część I)

Wyrażałem już w jednym, a może nawet i już nie jednym swoim felietonie pogląd, że ilość osób pozbawionych pracy nie jest przypadkowa. Wynika ona ze stanu gospodarki i wielu innych czynników, więc choćby z tego powodu można tak twierdzić, gdyż stan gospodarki wynika z kolei z działań lub zaniechań Rządu i Sejmu a więc ogólnie – Platformy Obywatelskiej jest także pochodną działań i zaniechań "globalnych". Słowem - przypadkowy nie jest.
Ale zupełnie nie takiego typu powody miałem na myśli. Chciałem zasugerować i taką możliwość, że owa nieprzypadkowość ma w swoim źródle celowe działania władzy. Inaczej, że brak miejsc pracy jest wynikiem celowego działania. Przykładem może być tu znana sytuacja osób w wieku 45 – 65 lat, czyli tak zwanych 45+, pozbawianych zatrudnienia ale nie posiadających jeszcze przyznanego prawa do emerytury.
W tym miejscu trzeba by może wspomnieć, że jedną z metod „zaciemnienia” prawdziwego obrazu – ulubionych przez władzę, jest rozpatrywanie wszystkiego łącznie, całościowo, ilościowo, w skali makro i według ogólnych danych statystycznych. Tak - po prostu nie można niczego zrozumieć, ani dowiedzieć się jaki jest prawdziwy stan spraw – i o to właśnie chodzi władzy.
Obojętnie nawet czy tę umowną dolną granicę ustawimy na 45 czy 50 lat, a zdarza się widzieć i tak i owak – zupełnie inna przecież jest sytuacja osób będących w „wieku produkcyjnym”, czyli do 60/65 lat - niż sytuacja osób w wieku emerytalnym, czyli po 60/65 roku życia i dalej. Rozpatruję to z punktu widzenia podstawowej zdolności do samodzielnego utrzymania się, samodzielniej egzystencji w sensie ekonomicznym a więc czynnika jak by się wydawało kluczowego z ludzkiego punktu widzenia. Nie zapominajmy jednak, ze o tym, co jest kluczowe – decyduje w tym kraju ideologia a nie logika czy zdrowy rozsądek...
Osoby posiadające przyznane już prawo do emerytury posiadają jakieś, minimalne choćby środki do życia w postaci tejże właśnie emerytury, podczas gdy osoby z tej młodszej grupy – nie zawsze. Ale władza nie rozróżnia takich szczegółów, uwielbia stosować tu termin „senior” i wówczas już zupełnie nie wiadomo „o co chodzi”. Bo „senior” to określenie potoczne, "towarzyskie" a nie - określające w sposób jednoznaczny przedział wiekowy a więc i sytuację osoby.
Tak właśnie, dzięki takim zabiegom - na kompletnego durnia wychodzi Pan Arłukowicz, bo chcąc pomagać „wykluczonym” – rozdaje darmowe bilety do kina lub teatru „seniorom” a w tym samym czasie inne osoby w podobnym wieku walczą każdego dnia o biologiczne przetrwanie, o utrzymanie skromnego dachu nad głową by nie popaść w bezdomność, co nieodwołalnie już wówczas prowadzi do stoczenia się do poziomu kloszarda. Nie wierzę, by minister – pełnomocnik, jako zawodowy lekarz nie potrafił w każdej sytuacji ocenić logicznego, właściwego pierwszeństwa działań, właściwej ich kolejności. Więc pewnie tak mu wygodniej… jako politykowi.

Inna sprawa, – co uznamy za „podstawowe środki do życia”. Najniższa emerytura, czyli tak zwana emerytura gwarantowana wynosi obecnie 728,18 zł i można postawić pytanie praktyczne: – czy są to „podstawowe środki do życia”? Podstawowe może i są, ale czy faktycznie „do życia”? Trudno mi określić, jaki procent osób z przyznanym świadczeniem emerytalnym otrzymuje je akurat w tej najniższej wysokości. Ważne jest, że taka emerytura wyklucza emeryta z ubiegania się o pomoc społeczną; jest zbyt wysoka. Prawo do ubiegania się o pomoc finansową wyznacza między innymi tak zwane „kryterium dochodowe”, które stwierdza, że pomoc może otrzymać osoba, której dochód miesięcznie nie przekracza 477 złotych, jeśli jest to tzw. „rodzina jednoosobowa” a 351 złotych na osobę, jeśli dotyczy to osoby wspólnie z innymi gospodarującej w tzw. gospodarstwie wieloosobowym. Emeryt – jaki by nie był jego status rodzinny, ze swoją gwarantowaną emeryturą przekracza ten próg, więc pomocy finansowej nie otrzyma.
Są ludzie i to wcale nie milionerzy, którzy w zasadzie nie muszą codziennie liczyć zawartości swojego portfela. Osoby, których nigdy nie ogarniają w sklepie przy codziennych zakupach żywnościowych nagłe wątpliwości, czy nie kupili czegoś, z czego mogliby zrezygnować a jeśli nie – czy im wystarczy posiadana zawartość portfela na zapłacenie za chwilę przy kasie kwoty naliczonej przez sprzedawcę, czy nie będą musieli upublicznić nagle swojej biedy, przyznając, że nie mają tyle, co potrzeba i że z czegoś zrezygnują… Takie właśnie osoby bez stresu sięgające do swojego portfela albo po kartę płatniczą mogą po prostu się nad tym nie zastanawiać, ale trzeba tu stwierdzić rzecz właśnie wcale nie oczywistą: najniższa emerytura jest zbyt niska by się samodzielnie utrzymać a wyklucza otrzymanie pomocy przeznaczonej dla najuboższych. A o wysokości najniższej emerytury decydują właśnie osoby nie mające codziennych problemów finansowych, więc ich zupełnie nie rozumiejące.

To znów nasuwa nieuchronnie pytanie – ile musi być tych osób, Polaków mających dochód poniżej 477 złotych lub 351 złotych na osobę – skoro na pomoc rodzinie przeznacza się rocznie w Polsce 40 miliardów złotych.
Biorąc nawet pod uwagę ewentualność, że prawdziwe mogą być dane opracowane przez Fundację Obywatelskiego Rozwoju (Leszka Balcerowicza), mówiące o tym, iż połowa tej kwoty trafia do osób mających dochody wyższe niż owa granica ustalona ustawą, można wysnuć tu kilka zasadniczych wątpliwości: czy mamy do czynienia z państwem żebraków? Czy raczej z państwem oszustów? Pytam tu o stronę społeczną, bo co do strony władzy - to przecież od dawna wiadomo… Ilu musi być obywateli, jaki procent dorosłej części społeczeństwa – osób posiadających miesięczny dochód poniżej 477 lub 351 złotych – by wydano na pomoc dla nich aż taką kolosalną kwotę. Z drugiej strony, – kto i na podstawie jakich przesłanek ustalił taką granicę dochodu. Przecież jest to kwota z a n i ż o n a znacznie w stosunku do zdroworozsądkowych szacowań rzeczywistych, realnych potrzeb człowieka, potrzeb podstawowych. Jesteśmy więc bardzo dziwnym krajem, o którym dawniej mawiało się, że „obywatele wydają znacznie więcej niż zarabiają”, a obecnie należałoby mówić, iż żyją za znacznie mniej niż niezbędne do życia minimum. I znowu więc mamy „cud gospodarczy”… dość przekorny: toż to cud, że żyję…
Nasuwa się wprost podejrzenie, że ustalają to osoby dla których sprawy te są po prostu abstrakcyjne. Tak jak bezrobocie - dla ministra pracy a zwłaszcza dla jego wiceministra...

Nie dziwi więc, że gdy uwaga władzy przypadkiem dotknie tego problemu, oczywiście przypadkiem - jak na przykład przy okazji lansowania (się) Pana Arłukowicza i jego nowego „wybornego” stanowiska na potrzeby wyborcze Platformy Obywatelskiej – nagle rozlega się potworny lament, wrzawa ludzi liczących na pomoc. Ale chyba nie tylko tych. Jeśli potrzebujący pomocy podnoszą hałas – trzeba ich jakoś zagłuszyć, by żadna skaza się nie ujawniała na wizerunku władzy, i od tego są fachowcy; dawni, sprawdzeni, wyszkoleni i z doświadczeniem w manipulowaniu opinią i wyciszaniu krytycznych głosów lub choćby zwykłego wołania o pomoc.
Jednym ze sposobów ich działania jest metoda odwrotna do strażackiej. Strażak, gdy się coś pali – stara się natychmiast doprowadzić do sytuacji, aby się to palić przestało a jeśli już nie może, to przynajmniej za pomocą posiadanego toporka służbowego „odrąbie to, co się pali od tego, co się nie pali, aby się nie zapaliło to, co się nie paliło od tego, co się paliło i by się przez to nie spaliło i to, co się paliło i to, co się nie paliło”. Jasne; taki nawyk. Natomiast oni – nie. Odwrotnie:, jeśli się coś pali to trzeba dolać oliwy do tego ognia, aby się paliło jeszcze bardziej. Nawet małego pożaru „społecznego” i tak nie da się ukryć a jeśli będzie dużo większy – nie będzie można przynajmniej tak łatwo ustalić; co się pali, dlaczego się pali, gdzie dokładnie się pali, kto jest podpalaczem, jak gasić i z której strony zacząć. Objawami takiego działania, widocznymi szczególnie w sytuacji, gdy każdy normalny człowiek oczekiwałby uporządkowywania spraw, rozeznawania sytuacji i ustalenia planu działania – jest właśnie tworzenie chaosu pojęciowego, mówienie o wszystkich aspektach sprawy na raz, stwarzanie nowych problemów oraz dorzucanie ich do tych jeszcze niezałatwionych itp.

Przykro to powiedzieć, ale dla wierności zasadom - trzeba, że w taki właśnie sposób działa Bartosz Arłukowicz; działa lub nie potrafi przeciwdziałać „wpuszczaniu go” w taki „kanał”, czy może pole obsiane kolczastymi krzaczkami. Skoro jest pełnomocnikiem Prezesa RM do spraw przeciwdziałania wykluczeniu społecznemu, to nagle okazuje się, że w zasadzie każdy Polak jest wykluczony pod jakimś „ważnym” względem a przynajmniej się za takiego uważa. Mnożą się organizacje i komitety „wykluczonych” liczące na „skapnięcie” czegoś przy okazji tego "eksperymentu", zewsząd wyciągają się ręce po pomoc, błagania coraz dramatyczniejsze w swoim aktorskim wyrazie o „w k l u c z e n i e” na powrót do społeczeństwa… a wszystko przecież jedynie po to, aby pokazać „ludzką twarz” Platformy Obywatelskiej, omamić społeczeństwo przed wyborami rzekomą „wrażliwością społeczną” by zyskać głosy tych znów oszukanych wyborców („głosy wyborcze” ponoć nie śmierdzą, jak pieniądze). Oszukać – czego się domaga walka o kontynuację władzy, ale i niczego nie zmienić, – czego się domaga ideologia Platformy Obywatelskiej.
Czy "normalny" człowiek może jednak nie umieć odróżnić problemu trudności "seniorów" z dostępem do kultury, od podstawowych trudności życiowych z utrzymaniem "dachu nad głową w ogóle" czy fizycznym przetrwaniem osób w wieku produkcyjnym 50 - 65 lat, którym odmawia się zatrudnienia? Czy to jest normalne?

Pomijając więc kompletnie nieprzydatne określenie „senior” – zauważmy, że wspomniana grupa osób będących przed wiekiem emerytalnym jest obecnie w swojej większości pozbawiona dostępu do zatrudnienia. I to ze - w zasadzie zupełnie nieznanych - powodów. "W tym wieku się nie zatrudnia"!
Jakie to ewentualnie mogą być powody? Jakiekolwiek, nie wyłączając głupich, durnych i zabobonnych. Przedsiębiorca ma prawo. To zresztą tajemnica, gdyż żaden przepis prawa nie narzuca przedsiębiorcy obowiązku wyznania, z jakiego powodu odmówił zatrudnienia tej lub innej osobie czy grupie osób. Wręcz przeciwnie: istnieją przepisy, które zmuszają go do odmowy udzielania takiej informacji komukolwiek, a zwłaszcza zainteresowanemu. Chodzi o przepisy zakazujące nierównego traktowania w zatrudnieniu, szykanowania pod jakimkolwiek względem a zwłaszcza pod względem płci, wieku, rasy, przynależności etnicznej, wyznania, orientacji seksualnej, stanu cywilnego, stanu rodziny itp. Oczywiście dotyczą one także kandydatów do pracy, ale cóż to może obchodzić przedsiębiorcę ochranianego parasolem władzy. Wie on najczęściej, choć pewnie nie zawsze, że istnieje coś takiego jak Ustawa Sejmu RP „Kodeks Pracy” i na dodatek obowiązuje, ale… jednocześnie jest jasny sygnał od władzy by się tym zbytnio nie przejmować. „Przedsiębiorca na zagrodzie równy Wojewodzie” jak można by powiedzieć parafrazując znane staropolskie powiedzenie szlacheckie. Więc taki kandydat może być zbyt świadomy swoich praw i sposobów ich egzekwowania; może być zbyt „dostojny” ze swoimi siwymi włosami - by można go było zbesztać jak psa, zmieszać z błotem, potraktować z góry, nawrzeszczeć na niego; jest podejrzany o zbyt częste chorowanie a co za tym idzie – częste zwolnienia lekarskie opłacane do 30 dni przez pracodawcę; może mieć zbyt silne przyzwyczajenia z innej pracy; może być zbyt mądry i doliczyć się źle naliczonego zarobku; może nawet mieć kompetencje wyższe niż jego przyszły szef albo i nawet sam Pan Przedsiębiorca (a na to absolutnie nie ma zgody); może mieć "zbyt mało entuzjazmu" do układania towaru na półkach w hipermarkecie, albo machania towarem przed czujnikiem skanera kasowego… takie niestety są autentyczne powody. Swoją drogą zawsze zastanawiałem się, jak okazać pracodawcy oczekiwany entuzjazm: podskakiwać cały czas czy może głaskać z nabożeństwem półki sklepowe i prosić o prawo do pozostania dłużej w tej wspaniałej pracy… nie wiem. Inne powody są banalne: przedsiębiorca koniecznie chce zatrudnić kobietę a nie wolno mu, bo „nie wolno szykanować kandydatów ze względu na płeć”(albo oczywiście analogicznie mężczyznę), koniecznie chce zatrudnić "dziewczynę do lat 24, pannę atrakcyjną, bezdzietną i bez narzeczonego", ale nie może, bo prawo zabrania mu już nie tylko szykanować ze względu na płeć i stan rodziny, ale nawet pytać o stan rodzinny, stan cywilny, sprawy osobiste czy plany rodzinne na przyszłość. Po prostu: nie wolno, ale cóż to może obchodzić "liberalnego" przedsiębiorcę pod skrzydełkami PO; i tak zrobi swoje i żaden PIP mu nie zabroni… Nie zapyta o wiek; nie, on tylko zapyta o PESEL… "Liberalizm" dla Platformy to egzekwowanie własnych praw i niezauważanie praw innych.

Wracając jednak do sprawy: ta interesująca grupa ludzi wykluczonych z zatrudnienia, dzieli się na trzy podgrupy: osoby, które mimo wszystko znajdują jakieś, choćby „przerywane” zajęcie zarobkowe, najczęściej dzięki przypadkowi lub tak zwanym „znajomościom”, kontaktom towarzyskim poprzez rodzinę albo tak zwanemu „poleceniu przez kogoś ważnego”. To niewielka grupa, ale patologia wielka. W tym przypadku chodzi o szczególne kontakty na tyle silne, że aż mogące przełamać "blokadę" zatrudnienia, faworyzować na "rynku niedoboru pracy".
Podgrupa druga – to osoby, które pomimo braku zatrudnienia mogą jakoś egzystować z pomocą rodziny, krewnych. To na przykład któreś z rodziców zamieszkujących ze swoimi dziećmi we wspólnym gospodarstwie domowym. Nie ma dochodów, ale wykonuje jakieś zadnia domowe, otrzymując opiekę i utrzymanie w sposób po prostu „naturalny”. Nie zmienia to faktu, ze w tym przypadku Państwo przerzuca nieformalnie na część obywateli obowiązek i koszty utrzymania bezrobotnego, co należałoby uznać za rodzaj nielegalnego, nieformalnego opodatkowania, na dodatek nigdzie niewykazywanego, nierejestrowanego a tym samym - niebranego pod uwagę przy ocenie stanu finansowego tej rodziny oraz w badaniach ogólniejszych, ocenie stanu materialnego społeczeństwa na potrzeby dalszych decyzji władzy.
W przypadku bezrobocia ok. 20% z nich uzyskuje prawo do zasiłku dla bezrobotnych, na okres 18 miesięcy, w wysokości około 750 zł miesięcznie (średnio), oraz minimalną składkę ubezpieczenia zdrowotnego.
Pozostałe 80% tych osób nie otrzymuje zasiłku a jedynie składkę ubezpieczenia zdrowotnego uprawniającą do korzystania z podstawowej pomocy Publicznej Służby Zdrowia.
Podgrupa trzecia wreszcie, to osoby nieposiadające rodziny albo nieutrzymujące z nią kontaktów z ważnych przyczyn. Zasiłek z pomocy rodzinie, o ile jest przyznany i o ile ktoś ma na tyle odporności psychicznej, by o niego wystąpić w potwornie upokarzającej, obdzierającej z intymności, godności osobistej a nawet wręcz niebezpiecznej procedurze stosowanej przez Ośrodki Pomocy Rodzinie – nie przekracza 270 zł miesięcznie, pod warunkiem wszakże, iż pozostałe dochody tej osoby w miesiącu nie przekroczą 447 złotych. Za takie środki nie da się przeżyć utrzymując też jakikolwiek dach nad głową, chroniący przed bezdomnością. Jak ci ludzie żyją – takie pytanie nie przyjdzie do głowy wyznawcom kultu Platformy a jeśli nawet przychodzi – odpowiedzi znać na wszelki przypadek nie chcą.

Jedno jest pewne: pomijając teoretyków, statystyków i wybitne jednostki – jak choćby „mistrz bełkotu intelektualnego” minister Michał Boni – poważnie nie da się mówić o wszystkim jednocześnie. Trzeba dzielić problemy na zagadnienia, identyfikować grupy osób o podobnych problemach czy potrzebach i rozpatrywać je oddzielnie, – co bynajmniej nie musi wyrzucać tego rozpatrywania gdzieś na manowce rzeczywistości.

W tym odcinku pojawiły się wiec następujące hipotezy:
• Stan gospodarki oraz kondycja społeczeństwa nie jest przypadkowy i zależny od „kryzysu” a powinien być uznany za wynikający z działań lub zaniechania działań władzy.
• Można i trzeba rozważać, czy wynika on z błędów czy niepowodzeń w działaniach w „dobrej wierze”, czy jest skutkiem działań ściśle ideologicznych dokonywanych pomimo widocznych dramatycznych skutków.
• Problemy dotyczące obywateli należy rozpatrywać analitycznie i z podziałem na poszczególne grupy o takiej samej lub bardzo podobnej sytuacji, nie zaniedbując oczywiście i badania oraz prognozowania skutków całościowych i długoterminowych.
• Sytuację osób z grupy wiekowej po 45 roku życia należy rozpatrywać oddzielnie w podgrupach 45 – 60/65 lat, emerytów z przyznanym świadczeniem emerytalnym oraz ewentualnie wydzieloną podgrupą osób „starych” mających szczególne potrzeby niezaspokajane przez świadczenie emerytalne, natomiast w grupie wiekowej 45 – 60/65 – wydzielić jeszcze podgrupy osób zatrudnionych (posiadających stały dochód z zajęcia zarobkowego), pozostających na utrzymaniu przez krewnych oraz grupę posiadających dochodów ani pomocy krewnych.
• Należy precyzyjnie zdefiniować używane określenia i posługiwać się jedynie nimi, tylko w nadanym im znaczeniu a nie określeniami zwyczajowymi, niezdefiniowanymi, jak na przykład „senior”.
• Istnieje potrzeba urealnienia kwot przyjmowanych na potrzeby zarówno badania sytuacji społeczeństwa jak i rozdzielania dostępnej pomocy. Realność tych kwot musi się stać punktem wyjście dalszych rozważań i działań, być celem z góry zakładanym na każdym etapie.
• Musi powstać tymczasowy, doraźny i interwencyjny mechanizm społeczny udzielania pomocy tym, którzy jej najbardziej potrzebują i w wysokości realnej oraz w kolejności wynikającej z rzeczywistych obserwacji priorytetów społecznych.
• Jest potrzeba interwencji Państwa (władzy) w politykę zatrudnieniową pracodawców, tworzącej tym większe ułatwienie zdobycia zatrudnienia im w gorszej sytuacji znajduje się osoba poszukująca pracy (dochodu). Dokładnie analogicznie z rozwiązaniem dramatycznego problemu odmowy zatrudniania osób niepełnosprawnych poprzez Powołanie PFRON i przepisów prawnych stwarzających sytuację opłacalności ekonomicznej zatrudniania osób niepełnosprawnych w porównaniu do pełnosprawnych. Państwo (władza) ma prawo i obowiązek interweniowania instrumentami prawnymi w sytuację społeczeństwa, gdy jest to niezbędne a uchyla się od tego z nieodpowiedzialności i powodów doktrynalnych (ideologicznych).

(CDN)