MOTTO: UCZCIWY CZŁOWIEK NIE MOŻE DZIŚ MILCZEĆ A MILCZĄCY CZŁOWIEK NIE JEST DZIŚ UCZCIWY.

4 lutego 2014

Po wizycie w PUP – bezrobotny musi wyjść z ofertą pracy, lub z pieniędzmi na życie do następnej wizyty.

W wyniku długotrwałych procesów stało się w tym kraju tak, że nie tylko bezrobocie jest traktowane jak coś wstydliwego i uwłaczającego człowiekowi, ale szczególnie potrzeba skorzystania z tak zwanej „pomocy społecznej” – skrajnie deprecjonuje człowieka w jego własnych oczach, no i zwłaszcza w oczach innych.
Określiłem to tak lakonicznie, bo nie chciałbym wdawać się w zbyt szczegółowe rozważania, gdyż nie to jest zasadniczym tematem mojego felietonu. Jednak bez paru zdań nie obejdzie się…

Skoro w PRL według oficjalnej ideologii władza należała do „ludu pracującego miast i wsi” – praca po prostu musiała być . Był człowiek – to musiała być dla niego praca. Praca należała poniekąd do podstawowych obowiązków obywatelskich; osoby niezatrudnione podobnie zresztą jak nieposiadające stałego zameldowania – były dla władzy, reprezentowanej w tym przypadku przez Milicję Obywatelską – ze wszech miar podejrzane nie tylko politycznie ale i „kryminalnie”.
Był człowiek i chciał pracować – to praca dla niego musiała się znaleźć, nawet wtedy gdy… zupełnie nie była potrzebna; wstawiało się dodatkowe biurko i przydzielało jakieś obowiązki – i już była nowa urzędniczka…

Pomijając ważniejsze efekty – taka sytuacja spowodowała faktyczny efekt stygmatyzacji tych co nie pracują, wykorzystywany też przez władzę do „karania” swoich przeciwników; gdy ktoś był „poza generalną linią partii” – to mu odbierano pracę i wówczas stawał się członkiem „marginesu społecznego”, uniwersalnym podejrzanym we wszelkich przestępstwach, tym winnym wszystkiemu co złe – na równi na przemian z syjonistami i cyklistami… no i oczywiście imperialistami z zachodu oraz rewizjonistami niemieckimi.
W najgłębszym autentycznym przekonaniu przeciętnego człowieka utkwił schemat: nie pracuje – to znaczy nie chce!, to znaczy – „niebieski ptak”, obibok, żul, podejrzany typ, karzeł reakcji (najczęściej – zapluty, tfu…), „cwaniak” żerujący na pracy innych – uczciwych i pracowitych robotników, zakała społeczeństwa socjalistycznego „zdradziecko” utrzymująca się z pomocy społecznej i „niejasnych interesów”… itp.
Niestety – choć sytuacja diametralnie zmieniła się – schemat ten funkcjonuje do dzisiaj. Może już dziś mniej – w stosunku do autentycznie bezrobotnych, bo wielu ludzi zetknęło się osobiście z tym problemem, odczuło na własnym grzbiecie, jakaś oświata poprzez doświadczenie własne i obserwację otoczenia dociera jednak pomału do ludzi, nawet najbardziej opornych na niezależną refleksję „lemingów”.
Gorzej jest niestety z beneficjentami pomocy społecznej; tu nadal obowiązuje „słuszny gniew klasy robotniczej” i ciemnogród utartych w przeszłości schematów myślowych. Jest tak, gdyż rzeczywiście zawsze istniała grupa leni uważających się za „cwanych”, chętniej sięgająca „z wyboru” po pomoc społeczną niż po pracę zarobkową. Byli to dawniej ci, co pracować po prostu nie chcieli lub nie mogli, na przykład z powodu zaawansowanego i nieleczonego alkoholizmu lub karanej sądownie nieuczciwości (przywłaszczenia, zabór mienia, wyłudzenia, oszustwa, kradzieże, włamania itp.) Po prostu był to tzw. półświatek kryminalny, „ferajna” z pogranicza prawa. Inaczej – „margines społeczny” w sensie jak najbardziej negatywnym. Ale jednak – margines! Czyli coś, co nie świadczy o większości.

Bazą czy może raczej skansenem takich przekonań i schematów myślowych są przede wszystkim sami pracownicy pomocy społecznej i pracownicy urzędów pracy. Choć czasy i sytuacja dawno się zmieniły – oni nadal trwają w dawnych schematach myślowych, za oszusta i obiboka mając każdego, kto szuka tam pomocy materialnej czy organizacyjnej. Pod tym względem tak zwana „pomoc społeczna” nie jest żadną pomocą i nie spełnia swojej roli; jest machiną gigantycznego marnotrawstwa, gdyż jak stwierdziło badanie Forum Obywatelskiego Rozwoju (FOR) – pomimo takiego nastawienia, połowa wydawanych rocznie na pomoc pieniędzy trafia do oszustów żadnej pomocy nie potrzebujących.

Kontakt z ośrodkami pomocy społecznej, dla cwaniaków w tym wyspecjalizowanych będący czymś codziennym – dla osób bezrobotnych jest czymś nie do zniesienia; po prostu stygmatyzuje człowieka, odbierając mu resztki godności, honoru, wiary w siebie, chęci kierowania swoim życiem, aktywnego podejścia do przyszłości. Pomoc społeczna jest (w swoim mniemaniu) dla ludzi już całkowicie biernych, którzy są gotowi całkowicie zrezygnować ze swojej woli, godności i osobowości – i tego pracownicy pomocy społecznej od nich oczekują. Pomoc społeczna nie zna pojęcia „prewencji” w stosunku do skutków problemów życiowych wywodzących się z braku pieniędzy (możliwości zarobienia); nie uważa za właściwe zapobiegać popadnięciu w bezdomność, upadkowi osobistemu człowieka z powodu bezrobocia – czekając biernie aż stanie się on bezdomny, bezwolny, pozbawiony ambicji i godności i wówczas dopiero gotowa jest „coś” dla niego zrobić. Na przykład – odmawiają doraźnej pomocy w utrzymaniu „dachu nad głową” by zapobiec bezdomności – ponieważ „mają własne ośrodki dla bezdomnych”…

To jest jakieś straszliwe wynaturzenie, coś po prostu absurdalnego. Czy Pan Minister Kosiniak Kamysz tak to zaplanował, zaprojektował – czy raczej nie wie o takim stanie podległej mu służby, lub wie – lecz jest bezsilny?

Piszę to dlatego, by stanowczo stwierdzić iż absolutną nieprawdą jest, że tak zwana „pomoc społeczna” jest jakąś alternatywą dla osób bezrobotnych, wobec braku zasiłku z Urzędów Pracy. Oczywiście jak zawsze – są wyjątki, ale generalnie klienci Ośrodków Pomocy Społecznej i Urzędów Pracy – to dwie całkiem oddzielne grupy ludzi.
Znam wielu bezrobotnych, którzy woleliby umrzeć, niż mieć cokolwiek do czynienia z tak zwaną „pomocą społeczną”. I doskonale ich rozumiem.
Osoba bezrobotna która nie otrzyma prawa do zasiłku dla bezrobotnych – przeważnie nie idzie po zapomogę do „pomocy społecznej”. Zresztą – nie tak łatwo dostać zapomogę z MOPR czy MOPS; tak jak pracownicy PUP robią wszystko by nie dać zasiłku, nic nie pomóc, nie załatwić, odmówić, wynaleźć wszelkie możliwe przeszkody by cokolwiek zrobić dla bezrobotnego – tak samo postępują i pracownicy pomocy społecznej w stosunku do petentów. Najczęściej – realizują oni w ten sposób dokładnie i precyzyjnie zapisy ustaw; antyludzkich, antyspołecznych czyli tak bardzo „polskich” ustaw. I o to trudno akurat do nich mieć pretensję…
W takiej sytuacji – odsyłanie przez PUP osoby bezrobotnej pozbawionej zasiłku do Pomocy Społecznej – jest zwykłą podłością.

Osoba bezrobotna zarejestrowana w Powiatowym Urzędzie Pracy, dla której nie ma oferty zatrudnienia i akceptacji ze strony pracodawcy (sama oferta nie wystarczy) – powinna w Urzędzie Pracy otrzymać pomoc materialną. Musi przestać być dla pracowników PUP tematem „tabu” to, że osoba bezrobotna spełniająca swoje ustawowe obowiązki, dla której nie ma ani pracy ani zasiłku – musi posiadać środki do życia, potrzebne także i do tego – by mogła wypełniać obowiązki bezrobotnego. Głównie chodzi o obowiązek bycia stale w gotowości do podjęcia pracy. Te środki bezrobotny musi otrzymać w Urzędzie Pracy – gdzie jest znany, gdzie ma swoją „dokumentację” i gdzie załatwiane są jego sprawy. Środkiem do tego byłaby albo nowelizacja „Ustawy o promocji zatrudnienia” – co najmniej znacznie poszerzająca dostęp do zasiłków dla bezrobotnych, albo przeniesienie części zadań MOPS wobec bezrobotnych – automatycznie i bezpośrednio do odpowiednich Urzędów Pracy.

Urząd Pracy dla bezrobotnego musi być też automatycznie "ośrodkiem pomocy społecznej".

Osoba której nadano drogą decyzji administracyjnej status osoby bezrobotnej, musi po wizycie w PUP wyjść albo z ofertą pracy – albo z pieniędzmi na niezbędne potrzeby do czasu kolejnej wizyty. To jest po prostu absolutnie oczywiste.

Niechże Pomoc Społeczna będzie tylko dla ludzi niezdolnych do pracy z powodów psychicznych, alkoholików, degeneratów wymagających resocjalizacji, być może i dla ludzi niechętnych do pracy – ale nie dla bezrobotnych. Należy wreszcie przeciwstawić się tendencji do łączenia tych dwóch środowisk w obiegowych poglądach czy w opinii publicznej.

Być może byłoby konieczne rozdzielenie tych sfer nawet w kompetencjach ministrów, powracając do koncepcji Ministerstwa Gospodarki i Pracy – z wyłączeniem z niego spraw polityki społecznej (wszystkiego co nie dotyczy bezrobocia).

W większości wysoko cywilizowanych krajów, szczególnie w Europie Zachodniej – potrzeba systemu pomocy socjalnej państwa dla obywateli jest czymś absolutnie oczywistym. Nikt rozsądny nie nazwie Anglii, Irlandii, Norwegii czy Niemiec – krajami socjalistycznymi a funkcjonujące tam systemy pomocy socjalnej dla rzeczywiście potrzebujących – rozdawnictwem. Polska ma tak wspaniałe wzorce rozwiązań – z których nie chce skorzystać. Nie wszystko da się przenieść wprost pomiędzy różnymi krajami – ale to nie usprawiedliwia barbarzyńskiej bierności Rządu w tej sprawie.