MOTTO: UCZCIWY CZŁOWIEK NIE MOŻE DZIŚ MILCZEĆ A MILCZĄCY CZŁOWIEK NIE JEST DZIŚ UCZCIWY.

3 października 2011

16.
Co by trzeba było zrobić, gdyby się chciało coś zrobić. (Część II)

Rozdział pierwszy niniejszych rozważań, (z którymi można się zapoznać pod linkiem); Co by trzeba było zrobić, gdyby się chciało coś zrobić - Część I zakończony został listą wniosków, wyszczególnionych tematów, jakie wymagają odrębnego rozpatrzenia.

Podstawowym problemem tam wymienionym jest wniosek poniekąd oczywisty, że istnieje hierarchia w zadaniach władzy, a w jej ramach są zadania priorytetowe z punktu widzenia społecznego czy wręcz humanitarnego.
Takich tematów może być kilka w tak określonym pakiecie priorytetowym, ja jednak zajmuję się jednym z nich, mianowicie sytuacją grupy obywateli całkowicie porzuconych przez władzę i społeczeństwo. To grupa pełnosprawnych i najczęściej jeszcze aktywnych osób w wieku produkcyjnym, od ok. pięćdziesiątego roku życia do osiągnięcia wieku emerytalnego. Ludzie ci w różny sposób i z różnych przyczyn utracili status osoby zatrudnionej w rzeczywistości ze względu na wiek jako jedyną faktyczną przyczynę i teraz od dłuższego czasu, nieraz od kilku lat nie mogą uzyskać odpowiedniego (*), a nawet jakiegokolwiek zatrudnienia. Nie spełniają także wymogów formalnych (ustawowych) niezbędnych do uzyskania zasiłku dla bezrobotnych, są w wieku przedemerytalnym i nie spełniają wymogów do uzyskania innych świadczeń ZUS, są pełnosprawni w takim stopniu, iż nie podlegają przepisom ustawy o rentach, i świadczeniach dla osób z orzeczonym stopniem niepełnosprawności, często nie podlegają także wymogom ustawy o pomocy społecznej.
Na dodatek w tej kwestii panuje całkowity galimatias i rozgardiasz pojęciowy, skwapliwie powiększany przez pracowników pomocy społecznej, roszczeniowo nastawione grupy i organizacje pozarządowe, niekompetencję dziennikarzy, urzędników, ministrów itp.
W dodatku jak łatwo zauważyć, sprawa ta leży na styku wielu poważnych zadań Państwa, regulowanych różnymi ustawami i uwikłanych w swoje własne "resortowe" problemy.
Myślę jednak, że szczególnie właśnie teraz, gdy opracowywane są plany nowego funkcjonowania rządu, gdy dopuszcza się i omawia konieczną korektę ustawy budżetowej, gdy waży się obsada poszczególnych resortów – trzeba koniecznie poruszać tę kwestię by leżała ona w zasięgu wiedzy kandydatów do teki Ministra Pracy i Spraw Socjalnych.
Bo jedno przyjmuję za pewnik; sprawa ta jest zaniedbana przez Panią Minister Fedak i przez Pana Ministra Michała Boniego wyłącznie przez niewiedzę i niezrozumienie.
Nie wyobrażam sobie, by stan taki mógł być efektem celowego działania Rządu Pana Premiera Donalda Tuska czy też tym bardziej samego Premiera.
To spory problem, więc gdy chodzi o moje zdanie – uważam, że Pani Fedak powinny zostać powierzone inne zadania, o innym charakterze, i tu pogłoski prasowe o szykowaniu dla niej stanowiska wojewody lub wysokiego stanowiska dyrektorskiego w administracji – są poniekąd uspokajające. Uspokajające także i dla niej, – bo jak wiadomo, Pani Fedak wybory przegrała. Niestety Pan dr Boni – kulturoznawca, człowiek nauki z ogromną wiedzą i elokwencją jest także anty-kandydatem na to stanowisko ministerialne; jest zbyt odległy od problematyki, zbyt abstrakcyjnie spogląda na prozaiczne bądź co bądź, i zupełnie obce jego doświadczeniu osobistemu problemy, pokrywając swoje niezrozumienie – "bełkotem" intelektualnym. Ponadto wydaje się jednak niewolny od winy, choćby w sprawie "Programu solidarności Pokoleń" - który omówię w kolejnym felietonie, a którego dr Boni był jednym z czołowych współautorów. Mówienie - jak to miało miejsce w kampanii wyborczej w związku z "zauważeniem" (w trosce o głosy wyborcze) przez Premiera sytuacji osób młodych na rynku pracy - że "... ja zwracałem uwagę innych ministrów na tę sprawę ale nie chcieli mnie słuchać" - brzmi w ustach Pana "superministra" dr Boniego niepoważnie. Mamy do czynienia z problemem interdyscyplinarnym, więc jest tu niezbędna doskonała i ścisła współpraca Ministra Pracy z Przewodniczącym Komitetu Stałego Rady Ministrów – pełniącym funkcję koordynatora.

Pan Arłukowicz jest mało znany i mało doświadczony, nic nie wskazuje na jego wystarczającą a wymaganą samodzielność w sprawach organizacji i zarządzania działaniami resortu i sprawami legislacji, jest wszak politykiem, wykładowcą w Zachodniopomorskim Uniwersytecie Medycznym, lekarzem (jeśli się nie mylę - pediatrą), niegdyś - Przewodniczącym Parlamentarnej Komisji Śledczej, w Platformie Obywatelskiej raczej gościem, choć jako minister - w porównaniu z poprzednim - byłby z pewnością w dużym stopniu bardziej otwarty na konstruktywne pomysły, na myślenie zadaniowe a nie na "urzędolenie" w ścisłej zgodności z przepisani i jedynie dla tejże zgodności. Byłby zapewne bliżej praktyki i realiów, nie statystyki i teorii - jak oceniam dr Michała Boniego.
Minister pracy powinien być człowiekiem energicznym, zdecydowanym, mającym duże zaufanie Premiera i Rady Ministrów jako gremium, człowiekiem czynu, któremu nie są aż tak bardzo obce praktycznie sprawy bezrobocia, bezdomności, problemów społecznych, człowiekiem zdolnym do pozyskiwania i dopingowania innych ministrów do współpracy, kimś, komu się chce, to czuje dramatycznie upływający czas ludzi czekających na skutki jego działania, humanistą lubiącym ludzi "z zasady" i mającym postawę pomagania, służenia, misji, kimś kto chce załatwić konkretne sprawy i na ich bazie przygotowywać rozwiązanie następnych problemów, pozostawić po swojej kadencji "coś zrobionego dobrze i do końca". Skoro Premier powołał Pana Arłukowicza na stanowisko bardzo ważnego pełnomocnika - jako kogoś utożsamiającego się raczej z poglądami lewicowymi, to i teraz nie widzę powodu, by ograniczał się jedynie do tak zwanej „rotacji” – powołując na stanowisko Ministra Pracy kogoś, kto się do tego nie nadaje, nie spełnia określonych, aktualnie niezbędnych wymogów, ale jest ”swój” i był członkiem rządu poprzedniej kadencji. Osobiście nie widziałbym nic dziwnego gdyby znaleziono i powołano takiego rzeczywiście właściwego kandydata np. spośród członków PJN, SLD lub nawet i PiS …(oczywiście po zawieszeniu członkostwa). Chodzi o właściwego człowieka do bardzo trudnego zadania a nie o partyjniacki szowinizm.
Jakkolwiek by nie było, teraz trzeba podnosić ten problem, by stał się on dostrzegalny dla decydentów i uznany został za tak priorytetowy, jak faktycznie jest.

Wróćmy jednak do tematu. Rozpatrując rzecz bardziej szczegółowo, trzeba nakreślić następujące zadania i problemy:
Państwo musi odłożyć między bajki koncepcje regulującej wszystko „niewidzialnej ręki” czy to w odniesiemy do „rynku pracy” czy jakiegokolwiek innego. Samoregulacja w skali makro jest tylko pięknym snem teoretyka, podobnie jak pięknym snem teoretyka było państwo sprawiedliwości społecznej, w którym rządzi klasa robotnicza poprzez system Rad sprawiedliwie dzieląca produkty pracy zgodnie z zasadą „Każdemu według jego pracy” oraz „Od każdego według jego potrzeb”. Obie teorie są tak samo piękne, co nierealne a oparta na nich ideologia - szkodliwa.
Państwo musi być organizatorem wielu działań wynikających konstytucyjnie z zakresu zadań właściwych jedynie dla państwa, musi regulować i nadzorować przebieg tych procesów oraz w razie konieczności – interweniować po to by zapobiegać wypaczeniom systemu, nieprzewidzianym problemom. Taką interwencją Państwa jest na przykład organizacja interwencji na rynku pracy dla zmniejszenia skutków bezrobocia, w postaci organizacji tzw. prac interwencyjnych i robót publicznych. Interwencja ta polega na stwarzaniu warunków do organizowania dodatkowych stanowisk pracy oraz interwencji w rynek pracy poprzez dotowanie zatrudnienia na takich stanowiskach w wysokości ok. 50% płacy i składek na ubezpieczenie społeczne. Rozpatrując rzecz ilościowo, sprawa jest oczywista i nikt poważny tego nie kwestionuje, interwencja jest konieczna i odnosi swój skutek. Rozpatrując jednak rzecz jakościowo – już niestety ocena tego może być inna… Do tego powrócę w dalszej części omówienia. Teraz chodziło mi wyłącznie o wskazanie, że interwencje Państwa są czymś normalnym, koniecznym, możliwym i dopuszczalnym i zupełnie nie ma to nic wspólnego z tzw. „ręcznym sterowaniem”, co jest jedynie przeciwną do „samoregulacji” skrajnością.

Skoro tak, to chcę postawić kolejną tezę, że stosowanie interwencji Państwa powinno być związane, połączone czy koordynowane z hierarchią priorytetów społecznych oraz humanitarnych. W takim założeniu absolutnie nie mieści się porzucenie całego pokolenia osób starszych w wieku przedemerytalnym na pastwę losu. Po prostu: skoro istnieje hierarchia potrzeb, od absolutnie niezbędnych dla życia do coraz bardziej abstrakcyjnych tak zwanych potrzeb "wyższych", to i interwencja Państwa powinna następować w tej samej kolejności i intensywności, najpierw wtedy, gdy ktoś (podmiot grupowy) traci podstawy bytu z przyczyn dotyczących państwa a dopiero w dalszej kolejności (o ile potrzeba) co do ulepszania czegoś już funkcjonującego, potrzeb wyższych, np. kulturalnych itp. Wydawałoby się to aż nazbyt oczywiste, ale z pewnością dla władzy oczywiste nie jest. Pamiętamy przecież, jak Pan Arłukowicz jeszcze kilka tygodni temu, w sytuacji, gdy duża grupa obywateli pozbawionych jakiejkolwiek pomocy i pozbawionych też możliwości pracy zarobkowej walczy dramatycznie o „biologiczne” przetrwanie każdego kolejnego tygodnia, robił sobie reklamę wyborczą rozdając darmowe bilety do kin czy teatrów „seniorom”… Zakwestionował swoją wiarygodność, choć zapewnił sobie mandat posła i związane z tym dochody, udział w polityce.

Tak więc środki Państwa powinny w pierwszej kolejności – już określając to kolokwialnie – "dać żyć" każdemu obywatelowi, który żyć chce, a państwo mu to utrudnia - a dopiero po uzyskaniu tego, mogą być wykorzystywane na sprawy ekskluzywne, dodatkowe, rozwojowe itp. A więc i w konsekwencji – interwencja Państwa także powinna następować w takiej właśnie kolejności.
Jeśli na przykład istniał problem braku zatrudnienia dla osób niepełnosprawnych, Państwo dokonało interwencji poprzez zaprojektowanie i przeprowadzenie przez procedurę legislacyjną ustawy o Państwowym Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych (PFRON). Ustawa stworzyła warunki, w których opłaca się zatrudniać osoby niepełnosprawne, opłaca się w rozumieniu finansowym – nie społecznym. Przedsiębiorcy nie myślą społecznie, oni posługują się wyłącznie kryteriami finansowymi, opłacalności materialnej. Najogólniej – ustawa wprowadziła obowiązek pewnych opłat, od których zwolnienie zależy od zatrudnienia osób niepełnosprawnych. Interwencja była skuteczna; pracodawcy natychmiast obliczyli oszczędności wynikające z zatrudniania osób niepełnosprawnych w stosunku do innych, co wywołało lawinę ofert pracy skierowanych do tej grupy osób, co najdziwniejsze - często ofert pracy fizycznej, takiej jak sprzątanie, ochrona osób i mienia... Dziś będąc niepełnosprawnym, a dokładniej - posiadając orzeczenie o stopniu niepełnosprawności (bo nie mam już pewności, czy to jest jednoznaczne) dużo łatwiej jest znaleźć zatrudnienie niż będąc sprawnym a to przez generowanie w pierwszym przypadku mniejszych kosztów pracy - jedynego bodźca działającego na pracodawców. Oczywiście jest to sytuacja społecznie bardzo pożądana, nie należy zazdrościć niepełnosprawnym ich sytuacji na rynku pracy, ten społeczny aspekt nie ma jednak raczej dla pracodawców znaczenia. Więc PFRON: ktoś powie, że to klasyczne wymuszenie, „janosikowe”…, i niby słusznie, ale ważne że na tyle skuteczne, iż poprawiło sytuację osób niepełnosprawnych przynajmniej statystycznie rzecz ujmując. Tak więc są metody i sposoby na wpłynięcie na politykę kadrową pracodawców. Jest też konieczność takiego wpływu w interesie społecznym, bo powody odmowy zatrudniania osób z grupy "50 plus" wydają się absurdalne, nie mające żadnego uzasadnienia obiektywnego.

Bez zachwytu nad tą ewentualnością, ale jednak w takich doraźnych działaniach widziałbym interwencję Państwa w sprawie zatrudnienia osób pełnosprawnych i aktywnych zawodowo w wieku 45 – 65 lat, czyli osób obecnie z zasady odrzucanych przez pracodawców, jako kandydaci do zatrudnienia. Zapewne skrajni "liberałowie gospodarczy" z kręgów skrajnie prawicowych i sztandarów Janusza Korwina Mikke się z taką perspektywą interwencji nie zgodzą, a jeśli tak - to należałoby bez interwencji na rynku pracy podjąć wobec tej grupy działania osłonowe typu socjalnego, na koszt budżetu Państwa. Z tym się zapewne także nie zgodzą... Na szczęście prezentowany od bardzo wielu lat brak poparcia społeczeństwa dla tak skrajnych postaw, wyrażający się w kolejnych niepowodzeniach wyborczych i w rozłamie w tym środowisku, daje nadzieję na znalezienie rozwiązania godnego cywilizacji ludzkiej. Tak jak jest teraz, jednak z pewnością być nie może, gdyż to nie spełnia wspomnianego wymogu cywilizacyjnego.

Muszę tu podkreślić z wielkim naciskiem, aby przeciwstawić się bałaganiarzom umysłowym, prowokatorom i malkontentom: nie piszę tu o „seniorach” – cokolwiek by to określenie oznaczało. Nie piszę tu o emerytach, obojętne czy pracujących czy też nie. Nie piszę tu o osobach niepełnosprawnych w wieku 45 – 65 lat.
Dlaczego? Bo pojęcie „senior” nie dotyczy problematyki pracy, nie jest używane przez prawo regulujące stosunki pracy. To określenie rodzinne, towarzyskie, określające osobę w nieokreślonym podeszłym wieku, – ale używane w aspekcie raczej socjologicznym, nas tu nie interesującym. Emeryci - mają ustalone prawo do emerytury, jaką sobie wypracowali i jaka wynika z przepisów, więc należy roboczo przyjąć, że posiadają środki (lub prawo do ich pobierania) – niezbędne do podstawowego utrzymania się. Problem czy te środki są wystarczające, to oddzielny problem którym się tu nie zajmuję, jakieś jednak są. Osoby niepełnosprawne w wieku 45 – 65 lat są, jako niepełnosprawne - objęte ustawą o PFRON a więc jakaś interwencja Państwa w ich sytuację na rynku pracy już nastąpiła i w sposób istotny poprawiła ich sytuację (przynajmniej statystycznie).
Piszę tu wyłącznie o osobach pełnosprawnych, aktywnych, ale pozbawionych możliwości zatrudnienia głównie ze względu na wiek 45 – 65 lat, czyli o osobach, które nie mają żadnej istotnej pomocy Państwa, osobach porzuconych i zapomnianych przez Państwo, instrumentalnie wykorzystanych, okradzionych z części pomocy przeznaczonej dla nich ze środków pomocy unijnej. Osobach bez swojej winy wykluczonych ze społeczeństwa, wobec których przewidywano przecież jeszcze przed wejściem Polski do UE ogromne trudności związane z pracą związane z przekształceniami politycznymi i gospodarczymi, obiecano im pomoc Państwa w dostosowaniu się do nowych dla nich warunków, ale tej obietnicy nie zrealizowano. Państwo pod rządami Platformy Obywatelskiej i Donalda Tuska okazało się niewdzięcznym, podłym oszustem na skalę społeczną. "Liberalizm" w wydaniu PO odebrał wielkiej grupie społecznej jej wszystkie prawa, w tym podstawowe prawo do zdobycia środków niezbędnych do życia poprzez pracę najemną. Stworzył klasę "ludzi zbędnych" których "się nie zatrudnia" i którzy zostali skazani na łaskę rodzin lub jeszcze większą łaskę ośrodków pomocy społecznej - która w rzeczywistości odbiera godność osobistą a nie pomaga. Premier przyznawał w swoich wystąpieniach publicznych, na przykład w dużym wystąpieniu z marca br. dla Gazety Wyborczej, że pewne działania się nie udały a niektórych nie podjęto wcale, lecz o wskazywanym tu problemie nie wspomniał. Jego artykuł jest w 99,9 % autoreklamą wyborczą a w ramach pozostałych 0,1% - wspomina na końcu jedynie o fatalnym stanie kolei oraz o wielkim wzroście zatrudnienia w administracji państwowej i samorządowej - wbrew wcześniejszym zapowiedziom wyborczym jej ograniczenia. Jest to nierzetelność, poniekąd zrozumiała z uwagi na kampanię wyborczą, ale mimo to trudna do zaakceptowania.


(*) - "odpowiedniego" - w rozumieniu definicji zawartej w Ustawie o promocji zatrudnienia i instrumentach rynku pracy.