Przedmiotem zainteresowania ustawy o promocji zatrudnienia i
instytucjach rynku pracy – jest osoba niezatrudniona spełniająca
konkretne wymogi dość rozbudowanej definicji w tej ustawie zawartej.
Tak więc nie każda osoba niezatrudniona ma prawo do miana bezrobotnej.
Mimo że nie jest zatrudniona, jeśli nie spełnia choćby jednego z wymogów
ustawy dotyczących definicji osoby bezrobotnej – nie jest osobą
bezrobotną, gdyż „osoba bezrobotna” to status konkretnych osób,
wyselekcjonowanych spośród niepracujących, które decyzją administracyjną
wpisano do rejestru konkretnego Powiatowego Urzędu Pracy i nadano im
uprawnienia i obowiązki wynikające z ustawy a dotyczące osób o takim
statusie.
Tak więc nie każdy kto nie pracuje – jest bezrobotny.
Osoba bezrobotna to osoba która nie jest zatrudniona, nie czerpie także
dochodów z wynagrodzenia, nie osiąga dochodów z jakichkolwiek innych
źródeł – wyższych niż połowa najniższego ustawowo określonego
wynagrodzenia, nie prowadzi działalności gospodarczej itp. Tych warunków
na „nie” jest sporo.
Wiedzę o powyższych okolicznościach urząd pracy czerpie głównie z
oświadczeń składanych na piśmie przez osobę występującą o
zarejestrowanie jej i nadanie statusu osoby bezrobotnej, pod rygorem
odpowiedzialności za podawanie danych niezgodnych z prawdą dla np.
wyłudzenia nienależnych świadczeń.
Chcę tu podkreślić dwie okoliczności; urząd pracy nie ma możliwości
sprawdzić natychmiast wielu z tych danych, dlatego musi przyjąć i
przyjmuje je jako zgodne z prawdą. Na tym zresztą polegał populistyczny
pomysł słynnego zastąpienia „kultury zaświadczeń” przez „kulturę
oświadczeń”; na większym zaufaniu do obywatela. Było niejako oczywiste,
że w jakimś okresie początkowym następującym po tej zmianie, niektórzy
ludzie zupełnie nie będą się liczyli z prawdą i nie będą się liczyli z
ewentualną odpowiedzialnością, bo taki jest stan rozwoju cywilizacyjnego
tego społeczeństwa. Nie da się przejść natychmiast od biurokratycznego
zamordyzmu do wiary w prawdomówność i uczciwość wolnych obywateli.
Oparcie wielu dziedzin życia społecznego na fałszywych danych było więc
oczywistą od początku dla wszystkich myślących ceną, jaką przyjdzie
zapłacić za taki impuls rozwojowy.
Piszę to w związku z jednym z praktycznych aspektów tego,
ujawniającym się w Powiatowych Urzędach Pracy: istnieniem pewnej liczby
osób udających bezrobotnych oraz pozostałych – tych bezrobotnych
rzeczywiście. Jaka jest różnica: osoby rzeczywiście bezrobotne złożyły
oświadczenia w pełni zgodne z prawdą i otrzymały status osób
bezrobotnych dzięki spełnianiu wszystkich kryteriów ustawowych od
których przyznanie tego statusu zależy. Inne natomiast osoby ukryły
pewne fakty albo złożyły oświadczenia rejestracyjne pod innym względem
odbiegające od stanu faktycznego i w ten sposób uzyskały status osób
bezrobotnych (na skutek oszustwa).
Podobnie o uzyskanych przez nie świadczeniach takich jak zasiłek dla
bezrobotnych lub składka na ubezpieczenia zdrowotne – można z
uzasadnieniem powiedzieć, że zostały one wyłudzone oszustwem,
stwierdzeniem nieprawdy w pisemnych oświadczeniach.
Jak się dziś okazuje, z powodu tego że nie istniała centralna baza
danych osób bezrobotnych, część osób złożyła wniosek o rejestrację do
kilku różnych Powiatowych Urzędów Pracy (w różnych powiatach), co także
przecież w oczywisty sposób jest oszustwem i wyłudzeniem, bo wiązało się
z podaniem nieprawdziwych danych, np. o miejscu zamieszkania.
Gdybyśmy chcieli obciążać za to odpowiedzialnością Urzędy Pracy, to
trudno byłoby znaleźć podstawy formalne a poza tym, działanie taki
powodowałoby wzrost biurokracji w Urzędach Pracy, odwrót w praktyce od
polityki otwarcia i zaufania, mnożenie biurokratycznych procedur
kontrolnych itp. Nie tędy droga.
Mam taki przykład z rowerem: ktoś przyjeżdża rowerem, stawia go pod
ścianą lub opiera o drzewo i idzie do domu i ten rower po prostu ma tam
stać, nawet i do końca świata. Jeśli ów rower „zniknie” to znajdą się
zawsze tacy, którzy będą za to obwiniać nie tyle złodzieja, co
właściciela, szczególnie o brak zabezpieczenia, rower nie przypięty do
drzewa łańcuchem itp. Prawda jest jednak taka, że rower powinien tam
stać nie dlatego, że został przywiązany łańcuchami i zamknięty na
kłódki, nie dlatego że ktoś go dla zabezpieczenia przed kradzieżą
podłączył do sieci 220 Volt albo zaminował odpowiednim ładunkiem
wybuchowym. Powinien tam stać, dlatego że jest czyjś, że ma właściciela,
że się szanuje cudzą własność tak jak swoją, oraz oczywiście dlatego że
kraść nie wolno, że to jest prawnie zabronione i karalne.
Chcę powiedzieć, że działania w celu zabezpieczenia przed nieuczciwością
powinny dotyczyć ludzi a nie rowerów. Nie ma takiego zabezpieczenia
technicznego, fizycznego, którego nie można by usunąć, przechytrzyć lub
„obejść”. Chodzi o to, by nikt po prostu nie chciał, albo w
ostateczności – nie odważał się – kraść. Jedynym sensownym
zabezpieczeniem roweru jest poziom cywilizacyjny społeczeństwa oraz
realna i adekwatna odpowiedzialność ewentualnego złodzieja.
Wracając do spraw bezrobocia: widocznie jednak oszustom opłaca się
oszukiwać Urzędy Pracy a więc i całe społeczeństwo. W tym przypadku mam
tu na myśli jeden ale za to duży problem: tak zwaną pracę „na czarno”.
Można też na to spojrzeć i z innej strony: może to nie jest oszustwo
pracowników – a przedsiębiorców będących pracodawcami?
Z pracą „na czarno” mamy do czynienia wówczas, gdy przedsiębiorca
całkowicie ukrywa fakt zatrudnienia pracowników; nie zgłasza ich do ZUS i
NFZ, nie ujawnia faktu płacenia im i nie odprowadza podatku, nie
zgłasza zatrudnienia do Inspekcji Pracy i tak dalej, słowem od takiej
osoby pracującej (świadomie nie nazywam jej pracownikiem) oczekuje tylko
wykonania zadania oraz dyskrecji a daje tej osobie wyłącznie pewna
kwotę jaką chce dać „do reki”, to jest bez świadków, bez pośrednictwa
banków itp. Dla takiego przedsiębiorcy jedynym kosztem ma być właśnie ta
zapłata dla wykonującego pracę a fakt ten ma pozostać całkowicie
nieznany państwu i jego wszelkim instytucjom. Jak z tego widać – osoba
tak pracująca nie ma płaconych składek ubezpieczenia społecznego
(emerytalna, rentowa, chorobowa), nie jest ubezpieczona w NFZ w związku z
czym nie ma prawa korzystania ze społecznej służby zdrowia (lekarze
rodzinni, refundacja leków itp.). W związku z nielegalnością przychodów
nie płaci od nich podatku PIT (od dochodu osób fizycznych), nie ma
opłacanej składki na Fundusz Pracy (co skutkuje często w przyszłości
brakiem prawa do zasiłku dla bezrobotnych), nie ma zasiłku chorobowego
(zapłaty za początkowy czas choroby), zwolnień lekarskich itp.
Dla przedsiębiorcy oznacza to rzeczywistą minimalizację kosztów oraz
wejście do „szarej strefy” działań naruszających obowiązujące prawo.
Dla pracującego oznacza to cały szereg niebezpieczeństw, ryzyko, ale
także i konkretny, realny, comiesięczny dochód, zarobek. Gdyby tak nie
postępował, byłby uczciwym bezrobotnym – bez dochodów oraz najczęściej i
bez zasiłku dla bezrobotnych.
Wspomniana szarża z szabelką na czołg jest właśnie próbą usunięcia z
rejestru bezrobotnych tych, którzy faktycznie mają jakąś pracę i nie
szukają innej za pośrednictwem PUP, natomiast potrzebują rejestracji w
PUP jedynie dla uzyskania prawa do składki na ubezpieczenie zdrowotne,
opłacanej z pieniędzy publicznych wszystkim osobom posiadającym status
bezrobotnego.
Jedyną metodą weryfikacji rzeczywistych intencji osoby ubiegającej
się o zarejestrowanie w PUP, to znaczy jedyną metodą sprawdzenia, czy
poszukuje ona oferty odpowiedniej pracy i (lub) innych rodzajów pomocy
pośredniej do tego zmierzających – czy jedynie udaje bezrobotnego,
oczekując od PUP opłacenia na jej rzecz składki na NFZ – jest…
zaproponowanie jej takiego zatrudnienia. Skierowanie do konkretnego
pracodawcy, który składał ofertę pracy dla osoby o podobnych
kwalifikacjach. Wynika to z obecnej treści wspomnianej ustawy. Osoba
bezrobotna to jedynie taka osoba, która rzeczywiście spełnia warunki
rejestracji, rzeczywiście nie ma pracy i poszukuje zatrudnienia w pełnym
wymiarze czasu pracy oraz jest zdolna i gotowa do natychmiastowego
podjęcia odpowiedniej pracy, gdy otrzyma ofertę zatrudnienia a
pracodawca po rozmowie z nią zgodzi się ją zatrudnić. Jeśli wiec ktoś
będąc bezrobotnym odmawia przyjęcia oferty pracy, dowodzi tym samym iż
nie spełnia kryteriów bycia osobą bezrobotną w sensie definicji
ustawowej, dlatego tez ustawa upoważnia do wykreślenia go z rejestru
bezrobotnych wraz z odebraniem statusu osoby bezrobotnej na 120 dni (po
pierwszej odmowie), co oznacza, że traci ona prawo do pobierania zasiłku
dla bezrobotnych (jeśli takie prawo posiadała) oraz traci prawo do
opłacania na jej rzecz składki na ubezpieczenie zdrowotne (po upływie 30
dni od dnia wykreślenia traci prawo do nieodpłatnego korzystania ze
społecznej służby zdrowia, refundacji leków itp. – jeśli źródłem tego
prawa jest status bezrobotnego).
Chciałbym zaznaczyć, że to nie jest „kara” za nieprzyjęcie oferty, a
jedynie reakcja na stwierdzenie faktu, że osoba ta przestała spełniać
warunki ustawowe pozostawania w rejestrze bezrobotnych i jest to
faktycznie decyzja tej osoby (urząd tylko realizuje konsekwencje tej
decyzji).
Po upłynięciu wspomnianych 120 dni osoba ta może ponownie zgłosić się do
przynależnego terytorialnie PUP celem rejestracji i uzyskania statusu
osoby bezrobotnej, jej prawo do zasiłku dla bezrobotnych bada się
wówczas ponownie. Po ponownej (drugiej) ewentualnej odmowie przyjęcia
oferty pracy – pozbawienie statusu osoby bezrobotnej z wszelkimi tego
konsekwencjami następuje na okres 180 dni a za trzecim i kolejnymi
takimi przypadkami – na 270 dni.
Wracając do poprzedniego stwierdzenia – jedyną wiarygodną
formą weryfikacji intencji osoby ubiegającej się o status bezrobotnego i
otrzymującej go jest szybkie dostarczenie jej odpowiedniej oferty
pracy; wówczas albo tę ofertę przyjmie, albo odmówi jej przyjęcia a
skutek w obu wypadkach jest w zasadzie taki sam: przestaje ona być
bezrobotna, gdyż albo zaczyna pracować albo traci status osoby bezrobotnej na skutek odrzucenia oferty pracy bez dostatecznego powodu.
Trzeba też tu zaznaczyć wyraźnie, że jest to także jedyny sposób
odróżnienia rzeczywistych bezrobotnych od tych którzy potrzebowali
statusu osoby bezrobotnej tylko dla uzyskania prawa do składki na
ubezpieczenie zdrowotne. A dla ministra pracy to jest właśnie ten docelowy problem do rozwiązania, czyli nawiązując do tytułu – ten „czołg”.
Otóż minister Kosiniak Kamysz stwierdził, że szacuje liczbę tych
„udawanych” bezrobotnych na „jedną-trzecią zarejestrowanych”. To
szacunki samego ministerstwa, nie wypowiadającego się na temat
metodologii badań będących podstawą do takich twierdzeń.
Jak bardzo jest to bezpodstawne, świadczą szacunki samych urzędów pracy,
które dopatrzyły się aż 65% osób zarejestrowanych podejrzanych o
zainteresowanie jedynie składką zdrowotną. Ale na jakiej podstawie? Czy
aż 65% osób bezrobotnych odmówiło przyjęcia oferty pracy? Nie.
Oczywiście że nie, bo tylu ofert pracy urząd nigdy nie miał i nadal nie
ma.
W rzeczywistości jak znam życie – to Premier widocznie z powodów
pi-ar-owych nakazał „zmniejszyć bezrobocie o jedną trzecią” i oto cała
„metodologia”… Bezrobocie nie może być tak duże, to godzi w wizerunek
Premiera. Staczanie się na śmietnik i wymieranie bezrobotnych także nie
postępuje tak szybko, jakby Premier sobie życzył dla poprawy statystyk.
No właśnie: czy rząd walczy z bezrobociem czy ze statystykami? A
przecież „walka z bezrobociem” to odpowiednia polityka wobec gospodarki
krajowej a nie chocholi taniec ministra pracy.
Pomijając to; minister uważa, że co trzeci bezrobotny tylko udaje
bezrobotnego, w rzeczywistości pracując „na czarno” a od PUP wyłudzając
jedynie składkę NFZ. Zrozumiałe, że to stawia w zupełnie innym świetle
kwestię bezrobocia w Polsce. Tak na marginesie – jak to by świadczyło o
skandalicznym stanie pracy resortów finansów i gospodarki i spraw
wewnętrznych, jeśli skala podziemia gospodarczego i fiskalnego byłaby
tak ogromna… I to podziemia tolerowanego najwyraźniej przez rząd Tuska z
przyczyn ideologicznych (… a niech sobie kradną byle na mnie głosowali a
nie na Kaczyńskiego)…
Wracając jednak do spraw pracy; podobno ministerstwo chce zaostrzyć
ustawowe skutki odmowy przyjęcia oferty pracy przez bezrobotnego,
wprowadzając zasadę pozbawiania statusu osoby odmawiającej przyjęcia
oferty pracy od razu na 270 dni (9 miesięcy), czyli rezygnacji z
dotychczas obowiązującej powyżej omówionej gradacji skutku. Praktycznie
oznacza to wykreślenie osoby bezrobotnej z rejestru, bez prawa do
zarejestrowania się przez 9 następujących po tym miesięcy, wraz z
odebraniem zasiłku i ubezpieczenia w NFZ z tytułu bezrobocia. Skutkiem
odebrania statusu byłoby oczywiście odebranie zasiłku dla bezrobotnych
oraz wyrejestrowanie z ubezpieczenia zdrowotnego należnego bezrobotnym.
Przyznam, że dla osoby rzeczywiście bezrobotnej i rzeczywiście pozbawionej środków do życia – ta zmiana nie ma żadnego znaczenia,
bo osoba taka zawsze przyjmie ofertę pracy, jeśli tylko będzie w stanie
tę pracę wykonywać. Otrzymanie oferty pracy jest dla niej szczęściem,
radością i szansą na uzyskanie źródła środków niezbędnych do życia.
Miałoby to natomiast duże znaczenie dla osób pracujących „na czarno” i
unikających wszelkiego kontaktu z PUP, gdy chodzi im jedynie o składkę
ubezpieczenia zdrowotnego. Widać tu proste przeciwieństwo
pozwalające na dość proste rozróżnienie: osoby rzeczywiście bezrobotne
chcą jak najszybciej przestać być bezrobotne, natomiast takie osoby
pracujące na czarno – odwrotnie: chcą jak najdłużej korzystać z
„darmowych” składek ubezpieczenia których ich „pracodawca” im odmawia.
Poza tym – skutek mogłoby odnieść selektywne zwiększenie
częstotliwości obowiązkowych wizyt w PUP dla takich osób, bo dziś
terminy takich wizyt ustalane są raz na 2 lub 3 miesiące. I tu znowu:
osoba rzeczywiście szukająca pracy jest w PUP dużo częściej, zależnie od
tego czy ma dostęp do Internetu czy nie, natomiast dla tych drugich – i
raz na trzy miesiące jest zbyt często.
Walka z patologią i oszustwem zawsze jest dobra. Weryfikacja liczby
bezrobotnych zarejestrowanych ma dać wiedzę o rzeczywistej skali
potrzeb, bo minister uważa dziś najwyraźniej, że takiej wiedzy nie
posiada. Praca „na czarno” jest możliwa dlatego, że są na nią chętni po
stronie podażowej rynku pracy (bo po tej popytowej zawsze są i to wynika
chyba z natury człowieka no i z ideologii). Jest ona skutkiem
straszliwego rządowego lenistwa co do uporządkowania tej sfery życia
publicznego.
Państwo nie walczy dotychczas dość energicznie z tymi patologiami, gdyż
władza boi się skutków tego na współczynniki poparcia koalicji rządzącej
w stosunku do PiS. Oznacza to ni mniej ni więcej, że podział na PO z koalicjantami i PiS z koalicjantami – niszczy Polskę,
choć podział musi istnieć ale nie musi być tak niszczycielski. Walka z
„szarą strefą” jako sferą kryminalną rozkładającą budżet państwa mogłaby
być wykorzystana do zarzutu zwalczania przedsiębiorczości, tłamszenia
prywatnej inicjatywy a nawet szkodzenia rynkowi pracy; cóż z tego że
byłyby to zarzuty absurdalne, jeśli w praktyce rzeczywiście mogłyby
wpłynąć w sposób istotny na układ sił.