MOTTO: UCZCIWY CZŁOWIEK NIE MOŻE DZIŚ MILCZEĆ A MILCZĄCY CZŁOWIEK NIE JEST DZIŚ UCZCIWY.

17 kwietnia 2013

Minister Pracy – z szabelką na czołg (cz. II)

Przedmiotem zainteresowania ustawy o promocji zatrudnienia i instytucjach rynku pracy – jest osoba niezatrudniona spełniająca konkretne wymogi dość rozbudowanej definicji w tej ustawie zawartej.
Tak więc nie każda osoba niezatrudniona ma prawo do miana bezrobotnej. Mimo że nie jest zatrudniona, jeśli nie spełnia choćby jednego z wymogów ustawy dotyczących definicji osoby bezrobotnej – nie jest osobą bezrobotną, gdyż „osoba bezrobotna” to status konkretnych osób, wyselekcjonowanych spośród niepracujących, które decyzją administracyjną wpisano do rejestru konkretnego Powiatowego Urzędu Pracy i nadano im uprawnienia i obowiązki wynikające z ustawy a dotyczące osób o takim statusie.
Tak więc nie każdy kto nie pracuje – jest bezrobotny.
Osoba bezrobotna to osoba która nie jest zatrudniona, nie czerpie także dochodów z wynagrodzenia, nie osiąga dochodów z jakichkolwiek innych źródeł – wyższych niż połowa najniższego ustawowo określonego wynagrodzenia, nie prowadzi działalności gospodarczej itp. Tych warunków na „nie” jest sporo.
Wiedzę o powyższych okolicznościach urząd pracy czerpie głównie z oświadczeń składanych na piśmie przez osobę występującą o zarejestrowanie jej i nadanie statusu osoby bezrobotnej, pod rygorem odpowiedzialności za podawanie danych niezgodnych z prawdą dla np. wyłudzenia nienależnych świadczeń.

Chcę tu podkreślić dwie okoliczności; urząd pracy nie ma możliwości sprawdzić natychmiast wielu z tych danych, dlatego musi przyjąć i przyjmuje je jako zgodne z prawdą. Na tym zresztą polegał populistyczny pomysł słynnego zastąpienia „kultury zaświadczeń” przez „kulturę oświadczeń”; na większym zaufaniu do obywatela. Było niejako oczywiste, że w jakimś okresie początkowym następującym po tej zmianie, niektórzy ludzie zupełnie nie będą się liczyli z prawdą i nie będą się liczyli z ewentualną odpowiedzialnością, bo taki jest stan rozwoju cywilizacyjnego tego społeczeństwa. Nie da się przejść natychmiast od biurokratycznego zamordyzmu do wiary w prawdomówność i uczciwość wolnych obywateli. Oparcie wielu dziedzin życia społecznego na fałszywych danych było więc oczywistą od początku dla wszystkich myślących ceną, jaką przyjdzie zapłacić za taki impuls rozwojowy.

Piszę to w związku z jednym z praktycznych aspektów tego, ujawniającym się w Powiatowych Urzędach Pracy: istnieniem pewnej liczby osób udających bezrobotnych oraz pozostałych – tych bezrobotnych rzeczywiście. Jaka jest różnica: osoby rzeczywiście bezrobotne złożyły oświadczenia w pełni zgodne z prawdą i otrzymały status osób bezrobotnych dzięki spełnianiu wszystkich kryteriów ustawowych od których przyznanie tego statusu zależy. Inne natomiast osoby ukryły pewne fakty albo złożyły oświadczenia rejestracyjne pod innym względem odbiegające od stanu faktycznego i w ten sposób uzyskały status osób bezrobotnych (na skutek oszustwa).
Podobnie o uzyskanych przez nie świadczeniach takich jak zasiłek dla bezrobotnych lub składka na ubezpieczenia zdrowotne – można z uzasadnieniem powiedzieć, że zostały one wyłudzone oszustwem, stwierdzeniem nieprawdy w pisemnych oświadczeniach.
Jak się dziś okazuje, z powodu tego że nie istniała centralna baza danych osób bezrobotnych, część osób złożyła wniosek o rejestrację do kilku różnych Powiatowych Urzędów Pracy (w różnych powiatach), co także przecież w oczywisty sposób jest oszustwem i wyłudzeniem, bo wiązało się z podaniem nieprawdziwych danych, np. o miejscu zamieszkania.
Gdybyśmy chcieli obciążać za to odpowiedzialnością Urzędy Pracy, to trudno byłoby znaleźć podstawy formalne a poza tym, działanie taki powodowałoby wzrost biurokracji w Urzędach Pracy, odwrót w praktyce od polityki otwarcia i zaufania, mnożenie biurokratycznych procedur kontrolnych itp. Nie tędy droga.

Mam taki przykład z rowerem: ktoś przyjeżdża rowerem, stawia go pod ścianą lub opiera o drzewo i idzie do domu i ten rower po prostu ma tam stać, nawet i do końca świata. Jeśli ów rower „zniknie” to znajdą się zawsze tacy, którzy będą za to obwiniać nie tyle złodzieja, co właściciela, szczególnie o brak zabezpieczenia, rower nie przypięty do drzewa łańcuchem itp. Prawda jest jednak taka, że rower powinien tam stać nie dlatego, że został przywiązany łańcuchami i zamknięty na kłódki, nie dlatego że ktoś go dla zabezpieczenia przed kradzieżą podłączył do sieci 220 Volt albo zaminował odpowiednim ładunkiem wybuchowym. Powinien tam stać, dlatego że jest czyjś, że ma właściciela, że się szanuje cudzą własność tak jak swoją, oraz oczywiście dlatego że kraść nie wolno, że to jest prawnie zabronione i karalne.
Chcę powiedzieć, że działania w celu zabezpieczenia przed nieuczciwością powinny dotyczyć ludzi a nie rowerów. Nie ma takiego zabezpieczenia technicznego, fizycznego, którego nie można by usunąć, przechytrzyć lub „obejść”. Chodzi o to, by nikt po prostu nie chciał, albo w ostateczności – nie odważał się – kraść. Jedynym sensownym zabezpieczeniem roweru jest poziom cywilizacyjny społeczeństwa oraz realna i adekwatna odpowiedzialność ewentualnego złodzieja.

Wracając do spraw bezrobocia: widocznie jednak oszustom opłaca się oszukiwać Urzędy Pracy a więc i całe społeczeństwo. W tym przypadku mam tu na myśli jeden ale za to duży problem: tak zwaną pracę „na czarno”. Można też na to spojrzeć i z innej strony: może to nie jest oszustwo pracowników – a przedsiębiorców będących pracodawcami?
Z pracą „na czarno” mamy do czynienia wówczas, gdy przedsiębiorca całkowicie ukrywa fakt zatrudnienia pracowników; nie zgłasza ich do ZUS i NFZ, nie ujawnia faktu płacenia im i nie odprowadza podatku, nie zgłasza zatrudnienia do Inspekcji Pracy i tak dalej, słowem od takiej osoby pracującej (świadomie nie nazywam jej pracownikiem) oczekuje tylko wykonania zadania oraz dyskrecji a daje tej osobie wyłącznie pewna kwotę jaką chce dać „do reki”, to jest bez świadków, bez pośrednictwa banków itp. Dla takiego przedsiębiorcy jedynym kosztem ma być właśnie ta zapłata dla wykonującego pracę a fakt ten ma pozostać całkowicie nieznany państwu i jego wszelkim instytucjom. Jak z tego widać – osoba tak pracująca nie ma płaconych składek ubezpieczenia społecznego (emerytalna, rentowa, chorobowa), nie jest ubezpieczona w NFZ w związku z czym nie ma prawa korzystania ze społecznej służby zdrowia (lekarze rodzinni, refundacja leków itp.). W związku z nielegalnością przychodów nie płaci od nich podatku PIT (od dochodu osób fizycznych), nie ma opłacanej składki na Fundusz Pracy (co skutkuje często w przyszłości brakiem prawa do zasiłku dla bezrobotnych), nie ma zasiłku chorobowego (zapłaty za początkowy czas choroby), zwolnień lekarskich itp.
Dla przedsiębiorcy oznacza to rzeczywistą minimalizację kosztów oraz wejście do „szarej strefy” działań naruszających obowiązujące prawo.
Dla pracującego oznacza to cały szereg niebezpieczeństw, ryzyko, ale także i konkretny, realny, comiesięczny dochód, zarobek. Gdyby tak nie postępował, byłby uczciwym bezrobotnym – bez dochodów oraz najczęściej i bez zasiłku dla bezrobotnych.

Wspomniana szarża z szabelką na czołg jest właśnie próbą usunięcia z rejestru bezrobotnych tych, którzy faktycznie mają jakąś pracę i nie szukają innej za pośrednictwem PUP, natomiast potrzebują rejestracji w PUP jedynie dla uzyskania prawa do składki na ubezpieczenie zdrowotne, opłacanej z pieniędzy publicznych wszystkim osobom posiadającym status bezrobotnego.
Jedyną metodą weryfikacji rzeczywistych intencji osoby ubiegającej się o zarejestrowanie w PUP, to znaczy jedyną metodą sprawdzenia, czy poszukuje ona oferty odpowiedniej pracy i (lub) innych rodzajów pomocy pośredniej do tego zmierzających – czy jedynie udaje bezrobotnego, oczekując od PUP opłacenia na jej rzecz składki na NFZ – jest… zaproponowanie jej takiego zatrudnienia. Skierowanie do konkretnego pracodawcy, który składał ofertę pracy dla osoby o podobnych kwalifikacjach. Wynika to z obecnej treści wspomnianej ustawy. Osoba bezrobotna to jedynie taka osoba, która rzeczywiście spełnia warunki rejestracji, rzeczywiście nie ma pracy i poszukuje zatrudnienia w pełnym wymiarze czasu pracy oraz jest zdolna i gotowa do natychmiastowego podjęcia odpowiedniej pracy, gdy otrzyma ofertę zatrudnienia a pracodawca po rozmowie z nią zgodzi się ją zatrudnić. Jeśli wiec ktoś będąc bezrobotnym odmawia przyjęcia oferty pracy, dowodzi tym samym iż nie spełnia kryteriów bycia osobą bezrobotną w sensie definicji ustawowej, dlatego tez ustawa upoważnia do wykreślenia go z rejestru bezrobotnych wraz z odebraniem statusu osoby bezrobotnej na 120 dni (po pierwszej odmowie), co oznacza, że traci ona prawo do pobierania zasiłku dla bezrobotnych (jeśli takie prawo posiadała) oraz traci prawo do opłacania na jej rzecz składki na ubezpieczenie zdrowotne (po upływie 30 dni od dnia wykreślenia traci prawo do nieodpłatnego korzystania ze społecznej służby zdrowia, refundacji leków itp. – jeśli źródłem tego prawa jest status bezrobotnego).

Chciałbym zaznaczyć, że to nie jest „kara” za nieprzyjęcie oferty, a jedynie reakcja na stwierdzenie faktu, że osoba ta przestała spełniać warunki ustawowe pozostawania w rejestrze bezrobotnych i jest to faktycznie decyzja tej osoby (urząd tylko realizuje konsekwencje tej decyzji).
Po upłynięciu wspomnianych 120 dni osoba ta może ponownie zgłosić się do przynależnego terytorialnie PUP celem rejestracji i uzyskania statusu osoby bezrobotnej, jej prawo do zasiłku dla bezrobotnych bada się wówczas ponownie. Po ponownej (drugiej) ewentualnej odmowie przyjęcia oferty pracy – pozbawienie statusu osoby bezrobotnej z wszelkimi tego konsekwencjami następuje na okres 180 dni a za trzecim i kolejnymi takimi przypadkami – na 270 dni.

Wracając do poprzedniego stwierdzenia – jedyną wiarygodną formą weryfikacji intencji osoby ubiegającej się o status bezrobotnego i otrzymującej go jest szybkie dostarczenie jej odpowiedniej oferty pracy; wówczas albo tę ofertę przyjmie, albo odmówi jej przyjęcia a skutek w obu wypadkach jest w zasadzie taki sam: przestaje ona być bezrobotna, gdyż albo zaczyna pracować albo traci status osoby bezrobotnej na skutek odrzucenia oferty pracy bez dostatecznego powodu.
Trzeba też tu zaznaczyć wyraźnie, że jest to także jedyny sposób odróżnienia rzeczywistych bezrobotnych od tych którzy potrzebowali statusu osoby bezrobotnej tylko dla uzyskania prawa do składki na ubezpieczenie zdrowotne. A dla ministra pracy to jest właśnie ten docelowy problem do rozwiązania, czyli nawiązując do tytułu – ten „czołg”.
Otóż minister Kosiniak Kamysz stwierdził, że szacuje liczbę tych „udawanych” bezrobotnych na „jedną-trzecią zarejestrowanych”. To szacunki samego ministerstwa, nie wypowiadającego się na temat metodologii badań będących podstawą do takich twierdzeń.
Jak bardzo jest to bezpodstawne, świadczą szacunki samych urzędów pracy, które dopatrzyły się aż 65% osób zarejestrowanych podejrzanych o zainteresowanie jedynie składką zdrowotną. Ale na jakiej podstawie? Czy aż 65% osób bezrobotnych odmówiło przyjęcia oferty pracy? Nie. Oczywiście że nie, bo tylu ofert pracy urząd nigdy nie miał i nadal nie ma.

W rzeczywistości jak znam życie – to Premier widocznie z powodów pi-ar-owych nakazał „zmniejszyć bezrobocie o jedną trzecią” i oto cała „metodologia”… Bezrobocie nie może być tak duże, to godzi w wizerunek Premiera. Staczanie się na śmietnik i wymieranie bezrobotnych także nie postępuje tak szybko, jakby Premier sobie życzył dla poprawy statystyk. No właśnie: czy rząd walczy z bezrobociem czy ze statystykami? A przecież „walka z bezrobociem” to odpowiednia polityka wobec gospodarki krajowej a nie chocholi taniec ministra pracy.

Pomijając to; minister uważa, że co trzeci bezrobotny tylko udaje bezrobotnego, w rzeczywistości pracując „na czarno” a od PUP wyłudzając jedynie składkę NFZ. Zrozumiałe, że to stawia w zupełnie innym świetle kwestię bezrobocia w Polsce. Tak na marginesie – jak to by świadczyło o skandalicznym stanie pracy resortów finansów i gospodarki i spraw wewnętrznych, jeśli skala podziemia gospodarczego i fiskalnego byłaby tak ogromna… I to podziemia tolerowanego najwyraźniej przez rząd Tuska z przyczyn ideologicznych (… a niech sobie kradną byle na mnie głosowali a nie na Kaczyńskiego)…
Wracając jednak do spraw pracy; podobno ministerstwo chce zaostrzyć ustawowe skutki odmowy przyjęcia oferty pracy przez bezrobotnego, wprowadzając zasadę pozbawiania statusu osoby odmawiającej przyjęcia oferty pracy od razu na 270 dni (9 miesięcy), czyli rezygnacji z dotychczas obowiązującej powyżej omówionej gradacji skutku. Praktycznie oznacza to wykreślenie osoby bezrobotnej z rejestru, bez prawa do zarejestrowania się przez 9 następujących po tym miesięcy, wraz z odebraniem zasiłku i ubezpieczenia w NFZ z tytułu bezrobocia. Skutkiem odebrania statusu byłoby oczywiście odebranie zasiłku dla bezrobotnych oraz wyrejestrowanie z ubezpieczenia zdrowotnego należnego bezrobotnym.
Przyznam, że dla osoby rzeczywiście bezrobotnej i rzeczywiście pozbawionej środków do życia – ta zmiana nie ma żadnego znaczenia, bo osoba taka zawsze przyjmie ofertę pracy, jeśli tylko będzie w stanie tę pracę wykonywać. Otrzymanie oferty pracy jest dla niej szczęściem, radością i szansą na uzyskanie źródła środków niezbędnych do życia. Miałoby to natomiast duże znaczenie dla osób pracujących „na czarno” i unikających wszelkiego kontaktu z PUP, gdy chodzi im jedynie o składkę ubezpieczenia zdrowotnego. Widać tu proste przeciwieństwo pozwalające na dość proste rozróżnienie: osoby rzeczywiście bezrobotne chcą jak najszybciej przestać być bezrobotne, natomiast takie osoby pracujące na czarno – odwrotnie: chcą jak najdłużej korzystać z „darmowych” składek ubezpieczenia których ich „pracodawca” im odmawia.
Poza tym – skutek mogłoby odnieść selektywne zwiększenie częstotliwości obowiązkowych wizyt w PUP dla takich osób, bo dziś terminy takich wizyt ustalane są raz na 2 lub 3 miesiące. I tu znowu: osoba rzeczywiście szukająca pracy jest w PUP dużo częściej, zależnie od tego czy ma dostęp do Internetu czy nie, natomiast dla tych drugich – i raz na trzy miesiące jest zbyt często.

Walka z patologią i oszustwem zawsze jest dobra. Weryfikacja liczby bezrobotnych zarejestrowanych ma dać wiedzę o rzeczywistej skali potrzeb, bo minister uważa dziś najwyraźniej, że takiej wiedzy nie posiada. Praca „na czarno” jest możliwa dlatego, że są na nią chętni po stronie podażowej rynku pracy (bo po tej popytowej zawsze są i to wynika chyba z natury człowieka no i z ideologii). Jest ona skutkiem straszliwego rządowego lenistwa co do uporządkowania tej sfery życia publicznego.
Państwo nie walczy dotychczas dość energicznie z tymi patologiami, gdyż władza boi się skutków tego na współczynniki poparcia koalicji rządzącej w stosunku do PiS. Oznacza to ni mniej ni więcej, że podział na PO z koalicjantami i PiS z koalicjantami – niszczy Polskę, choć podział musi istnieć ale nie musi być tak niszczycielski. Walka z „szarą strefą” jako sferą kryminalną rozkładającą budżet państwa mogłaby być wykorzystana do zarzutu zwalczania przedsiębiorczości, tłamszenia prywatnej inicjatywy a nawet szkodzenia rynkowi pracy; cóż z tego że byłyby to zarzuty absurdalne, jeśli w praktyce rzeczywiście mogłyby wpłynąć w sposób istotny na układ sił.