Powiatowy Urząd Pracy w Nysie, korzystając zapewne z możliwości
otrzymania wyższych kwot na walkę ze skutkami bezrobocia, wygospodarował
większą niż zwykle liczbę miejsc pracy dotowanej – na zasadach
interwencji w rynek pracy.
To zjawisko ostatnio dość powszechne w całym kraju, bo wynikające z
dyrektyw Ministerstwa Pracy; można oczywiście się spierać czy
motywowanych jedynie nakazem zmniejszenia statystyk bezrobocia – dla
efektu propagandowego potrzebnego Premierowi, czy też może obudziły się w
urzędnikach jakieś ślady drzemiącej w nich solidarności międzyludzkiej,
zrozumienia i współczucia… (no, tu chyba już przesadziłem…).
Chodzi o to, że w sytuacji wysokiego bezrobocia (w Nysie – rzędu 24%)
urzędy pracy mogą interweniować w rynek pracy poprzez pomoc
organizacyjną i finansowanie miejsc pracy dotowanej (do 50% kosztu
wynagrodzeń i składek na ubezpieczenie społeczne) na okres do 6 a w
niektórych przypadkach 12 lub 18 miesięcy. Tego typu zatrudnienie ustawa
nazywa pracami interwencyjnymi oraz robotami publicznymi, zależnie od
tego kto jest ich organizatorem. Możliwość ubiegania się jednostek
organizacyjnych gmin, instytucji budżetowych, urzędów, instytucji
kultury i edukacji – istnieje zawsze, zależnie jedynie od ilości środków
jakie poszczególne powiaty mogą czy chcą przeznaczyć na ten cel; gdy są
na to środki – powiatowe urzędy pracy ogłaszają także konkursy dla
organizatorów staży dla osób bezrobotnych płatnych dla stażysty w
wysokości zasiłku dla bezrobotnych, co także jest formą pomocy w postaci
aktywizacji bezrobotnego dotowanej na rzecz organizatora stażu. Jednak,
gdy staże są formą skierowania na praktykę bez wykreślania bezrobotnego
z ewidencji (bez utraty statusu osoby bezrobotnej), trwają 3 – 6
miesięcy i są obliczone na uzyskanie praktyki wykonywania jakiejś pracy i
zwiększenia dzięki temu szansy na trwalsze zatrudnienie dzięki poznaniu
przez pracodawcę konkretnego stażysty, to prace interwencyjne oraz
roboty publiczne są już normalną formą zatrudnienia.
Dotychczas oferty pracy w formie robót publicznych ukazywały się wraz z
wszystkimi innymi ofertami za pośrednictwem centralnej wyszukiwarki
Powszechnych Służb Zatrudnienia, obecnie często są dostępne lokalnie w
PUP. Tego typu praca to zatrudnienie na umowę o pracę na czas określony,
z wynagrodzeniem w wysokości najniższej płacy (obecnie 1600 brutto).
Dla osoby bardzo długo nieraz bezskutecznie starającej się o pracę, nie
otrzymującej żadnych ofert od PUP lub mimo ofert systematycznie
odrzucanej przez pracodawców podczas rekrutacji (np. pod jakimkolwiek
pretekstem a w rzeczywistości – ze względu na wiek), zdobycie takiej
pracy jest wielkim szczęściem, bo fakt dotowania zatrudnienia daje jej
szansę na pracę a więc i dochód, przynajmniej przez kilka miesięcy. Przy
wysokim bezrobociu ludzie pozbawieni pracy bardzo sobie cenią i walczą o
takie zatrudnienie, bo jest ono bardziej dostępne (jako że kosztuje
pracodawcę dużo mniej), zresztą zdają sobie oni sprawę, że przy
ewentualnym „normalnym” zatrudnieniu także ich umowa najprawdopodobniej
miałaby charakter czasowy a wynagrodzenie także wynosiłoby „najmniej
ile tylko prawo pozwala” czyli 1600 brutto za pełny wymiar czasu pracy.
Podkreślę to szczególnie jeszcze raz: dla osoby przymierającej głodem
i zadłużającej się by utrzymać dach nad głową (czynsz), osób które
„polują” w PUP na każdą okazję pracy – wywalczenie skierowania na
rozmowę rekrutacyjną do pracodawcy przyjmującego na roboty publiczne lub
prace interwencyjne oraz pozytywny wynik tej rozmowy – przyjęcie do
pracy – to wielka radość i szczęście. Piszę to z własnego doświadczenia,
zarówno jako były „stażysta” PUP oraz pracownik zatrudniony na zasadzie
robót publicznych.
Jeśli więc ktoś jest zarejestrowany jako bezrobotny w Nysie od 1996 roku
– to znaczy że urząd nie zaoferował mu od tego czasu ani razu żadnej
stałej pracy… albo pomimo ofert, żaden pracodawca nie zdecydował się tej
osoby zatrudnić? Pytanie – dlaczego. W urzędzie nikt sobie ani
pracodawcom tego pytania nie zadał? Przecież przez ten czas człowiek ten
zdążyłby skończyć nawet dwie szkoły by się przekwalifikować na inny
zawód. Jeśli natomiast to człowiek z pogranicza środowiska
patologicznego, to można go było skierować na zatrudnienie socjalne, do
CIS czy w ramach przyuczenia do jakichś prostych prac. Jedno jest pewne:
człowiek ten nie jest bezrobotny w rozumieniu ustawy a jeśli jest – to
znaczy co najwyżej, że ta ustawa jest do niczego.
Wydaje mi się jednak, że chyba żyję w jakimś innym świecie czy
wymiarze, a to za sprawą „afery” wokół Dyrektora PUP w Nysie – Kordiana
Kolbiarza i jego poczynań.
Powiat Nyski boryka się ze sporym kryzysem lokalnego rynku pracy,
bezrobocie rejestrowane sięga tam już prawie do 24% choć to nic nie
mówi o bezrobociu rzeczywistym. Istotna jest tu liczba ofert
zatrudnienia: na przykład w dniu dzisiejszym jest ich łącznie 23 –
zebranych z okresu minionych 30 dni. Dla porównania – w Koszalinie w tym
samym czasie jest ich 82 a w Warszawie – 319 ofert. Pojawia się ich w
Nysie co najwyżej kilka na dzień, natomiast zarejestrowanych
bezrobotnych jest tam ponad jedenaście tysięcy, w tym wielu od bardzo
dawna, nawet podobno od 1996 roku. Strona PUP lub PSZ wprowadza tu w
błąd, gdyż oferty tam publikowane są przez PUP uważane za ważne przez
okres 30 dni, natomiast najprawdopodobniej przy tak wielkim bezrobociu
przestają być rzeczywiście aktualne już w dniu pierwszej publikacji lub w
ostateczności następnego dnia rano. Pojawia się ogłoszenie, natychmiast
zgłaszają się do pośredników pracy w PUP osoby bezrobotne oraz osoby
poszukujące pracy, kilka z nich jest kierowanych na rozmowę do tego
pracodawcy poszukującego pracownika i najczęściej jedną z nich ten
pracodawca wybiera, powiadamiając o tym urząd pracy. Oferta w
rzeczywistości w tym momencie przestaje być aktualna, przestaje już być
aktualna gdy urząd skieruje tam 5 – 6 osób i pozostałym każe czekać na
efekt, ale w PUP „wisi” ona na wykazie ofert jeszcze przez miesiąc.
Żaden pracodawca nie będzie czekał aż miesiąc z faktycznym zatrudnieniem
wybranego kandydata, jedynie po to, by spełnić jakieś biurokratyczne
standardy PUP. Oceniając ilość ofert trzeba to uwzględnić, więc okazuje
się, że jest ich w Nysie bardzo mało.
Wracając do problemu „udawanych” bezrobotnych, jak pisałem powyżej;
by zweryfikować bezrobotnego należy go wezwać do urzędu i wręczyć ofertę
pracy, z obowiązkiem poinformowania urzędu następnego dnia o wyniku
rozmowy z pracodawcą w sprawie zatrudnienia. Pracodawca nie ma obowiązku
przyjąć kandydata skierowanego przez PUP i wówczas bezrobotny czeka na
kolejną ofertę, albo decyduje się zatrudnić go (np. na okres próbny)
informując o tym PUP.
Otóż dyrektor Kolbiarz wykorzystując zapewne dodatkowe pieniądze na
zwalczanie bezrobocia jakie są do dyspozycji od początku br. –
współpracując z lokalnymi instytucjami zorganizował pewną ilość miejsc
pracy dotowanej na zasadach robót publicznych i skierował na nie (z
inicjatywy urzędu) osoby bezrobotne najdłużej pozostające w rejestrze.
Jak pisałem – normalnie ludzie starają się o te skierowania, bo to jest
po prostu płatna praca, chociaż tylko czasowa; w tym przypadku
bezrobotni nie musieli o to walczyć a dostali skierowania do pracy na
zasadach robót publicznych z inicjatywy urzędu pracy.
Okazało się, że 70% wezwanych osób nie stawiło się w urzędzie i nie stawiło się do pracy jaką im zaoferowano.
Na dodatek, działania dyrektora Kolbiarza zostały skrytykowane zarówno
przez dyrektora Wojewódzkiego Urzędu Pracy i Przewodniczącego Sejmiku
Samorządowego, wielkie wątpliwości wyrażał też w tej sprawie dyrektor
innego PUP – w Opolu.
W odniesieniu do treści ustawy – sprawa jest oczywista; bezrobotny
otrzymał ofertę pracy, odmówił bez wystarczającego uzasadnienia,
skwitował milczeniem, okazało się że jest nieobecny, bo pracuje za
granicą (bez wiedzy urzędu) lub „jakoś tam” się utrzymuje (na czarno?) i
nie potrzebuje takiej oferty – to traci status osoby bezrobotnej oraz
związane z tym ubezpieczenie zdrowotne na okres 4 miesięcy po czym,
jeśli sam chce, może się ponownie zarejestrować, jeśli tylko będzie
wówczas spełniał wymogi ustawowe niezbędne do rejestracji. Podobno są
plany wydłużenie tego okresu do 9 miesięcy. To absolutnie oczywiste i
szkoda się nad tym rozwodzić.
Czy jednak był to ktoś kto świadomie wyłudza jedynie składkę ubezpieczenia?
To już nie jest takie oczywiste.
Urzędnicy nie rozumieją sprawy najprostszej, o której już
niejednokrotnie pisałem: człowiek który został zwolniony z pracy ma
początkowo jakieś niewielkie oszczędności, być może 2 – 3 tysiące
odprawy czy odszkodowania, ale przy braku dochodów kwoty te niezmiernie
szybko się wyczerpują i zostaje bez środków do życia (jeśli nie należy
do tych 16% otrzymujących przez kilka miesięcy zasiłek dla
bezrobotnych). Byłoby inaczej, gdyby urzędy pracy działały bardzo szybko
i posiadały dużo ofert zatrudnienia, ale tak nie jest. Człowiek któremu
skończą się posiadane zasoby, by utrzymać dach nad głową, by móc
poszukiwać pracy i rozmawiać z pracodawcami – musi mieć wystarczające
środki finansowe; oceniam je dziś, poza największymi ośrodkami, na 1450 –
1500,- netto, czyli rzędu 1900 – 2000,- brutto. Tymczasem zasiłek dla
szczęśliwców którzy wykażą prawo do jego otrzymywania (16% bezrobotnych)
wynosi ok. 800,- zł a najniższe wynagrodzenie na pełnowymiarową pracę –
1600,- brutto czyli 1180,- netto.
Człowiek nie może żyć bez pieniędzy, miesiącami czekając na jakąś
ofertę pracy – jak tego od niego oczekuje ustawa czy dyrektor PUP –
Kolbiarz czy jakikolwiek inny. Człowiek, gdy nie widzi szansy na ofertę
pracy – sam szuka WSZELKICH MOŻLIWOŚCI zarobienia na podstawowe
utrzymanie; wyjeżdża do pracy dorywczej do innego województwa albo za
granicę, nie chcą go zatrudnić „normalnie” to zarabia „na czarno” – bo
po prostu CHCE ŻYĆ – czyli MUSI ZAROBIĆ!.
Oczywiście; zadeklarowani oszuści czy lenie zdarzają się, to pewien
margines, ale można wiele wspomnianych przypadków wyjaśnić po prostu
opieszałością urzędu pracy, która wynika z kolei z zastoju
gospodarczego, złej polityki gospodarczej lub jej braku – zastąpionym
ślepym zdaniem się władzy na zarządzenia Komisji Europejskiej i jej
dyrektywy. Człowiek po prostu nie chciał się stoczyć na śmietnik,
oczekując bezskutecznie miesiącami na ofertę pracy z urzędu, więc podjął
jakieś działania, choćby doraźne i nie jest niczym uzasadnione oskarżać
go o próbę oszustwa czy wyłudzenia. Jeśli mógł zarobić na życie jedynie
pracując nieoficjalnie i tracąc przy tym wiele choćby na IKE – to
zrobił to, ale czy to można rozpatrywać w kategoriach jego winy?
To po prostu nienormalne, chore – przy statystycznym okresie
poszukiwania zatrudnienia przez bezrobotnych sięgającym 1,5 roku – by
oczekiwać, że będą oni szukać pracy albo choćby tylko żyć – bez
pieniędzy.
Wspomniane wyżej osoby krytykujące, w działaniach dyrektora Kolbiarza
dopatrywały się jedynie chęci manipulowania przy danych liczbowych,
danych statystycznych.
Nie chodzi już nawet o dyspozycje władzy (rządu) by zmniejszyć
bezrobocie rejestrowane (poprawić statystyki) z powodów politycznych.
Nie zapominajmy, że minister pracy wprowadza także zmiany sposobu oceny
poszczególnych PUP, łącznie z wpływem efektów pracy PUP na płace
zatrudnionych w nim urzędników. Urzędy Pracy mają być rozliczane
indywidualnie z efektów „aktywizowania bezrobotnych”, dlatego walka o
korzystne dane statystyczne będzie narastała w całym kraju, nie tylko w
Nysie.
Oczywiście, że można dość szybko, sztywno trzymając się treści
ustawy, doprowadzić do zmniejszenia ilości osób zarejestrowanych w PUP o
połowę czy nawet dwie – trzecie, ale ludzie ci w większości nadal pozostaną bezrobotni.
Obawy przed manipulacją danymi choćby dla celów kampanii wyborczej nie
są tak nieuzasadnione, jakby się wydawało; ostatecznie był już okres
„administracyjnego zmniejszania bezrobocia” na polecenie władzy, za
czasów Jolanty Fedak z PO, będącej od 2007 roku ministrem pracy w
pierwszym rządzie Donalda Tuska. Urzędy Pracy praktykowały wówczas np.
wręczanie bezrobotnym po 2 – 3 oferty pracy jednocześnie, w taki sposób
by nie byli oni w stanie choćby pod względem czasowym stawić się w ciągu
jednego dnia na rozmowy u wskazanych 2 – 3 pracodawców, by potem
właśnie za niestawienie się u któregoś z nich „z winy bezrobotnego” –
karnie wykreślać ich z rejestru PUP. Są to jak najbardziej metody godne
władzy z PO, stąd i dziś poważne obawy i zastrzeżenia nie tylko
bezrobotnych, ale i osób odpowiedzialnych na wysokich stanowiskach.
Sprawy rejestru i tzw. „fikcyjnych bezrobotnych” trzeba uregulować, to oczywiste.
Jedyną jednak metodą rzeczywistego zmniejszenia bezrobocia jest
zwiększenie ilości miejsc pracy np. poprzez odbudowę niektórych
zniszczonych w latach 90-tych gałęzi przemysłu, zmniejszenia importu
wyrobów gotowych (np. z Niemiec) w zamian za zwiększenie krajowej
produkcji, czasowe ograniczenie napływu pracowników najemnych ze wschodu
i uruchomienie odpowiednich i celowych instrumentów pomocowych.
Dotowanie zatrudnienia choćby we wspomnianych stażach, pracach
interwencyjnych czy robotach publicznych jest „majstrowaniem przy
statystykach” i to na krótką skalę, gdyż nie wiąże się z powstaniem
nowego trwałego miejsca pracy, ale wiąże się z wykreśleniem bezrobotnego
z ewidencji na czas tego zatrudnienia. Oczywiste jest, że osoba
zatrudniona w ramach prac interwencyjnych czy robót publicznych z całą
pewnością powróci do rejestru bezrobotnych po zakończeniu tej czasowej
umowy o pracę a to nie jest „walką z bezrobociem” a właśnie „walka ze
statystykami” tylko na krótki okres, na przykład – na czas wyborów…
_______________________________
Tekst zainspirowany artykułem:
Arkadiusz Kuglarz: „Walka z bezrobociem czy statystyką bezrobocia”.