MOTTO: UCZCIWY CZŁOWIEK NIE MOŻE DZIŚ MILCZEĆ A MILCZĄCY CZŁOWIEK NIE JEST DZIŚ UCZCIWY.

17 września 2011

2.
Polska – państwo zawoalowanego bezprawia. Czy tak musi być?

Głównym filarem państwa jest Konstytucja. Przynajmniej – oficjalnie.
Dokładniej – powinna być, ale.
No właśnie: ale.
Ktoś się żachnie, że to truizm, lecz… obserwując zachowania polityków albo moich sąsiadów mam poważne wątpliwości, czy wiedza ta jest faktycznie tak powszechna. Na wszelki przypadek – napiszę nieco o tym, co takie „oczywiste, powszechnie znane i stosowane”.

Konstytucja jest ustawą, ale tak zwaną ustawą zasadniczą, – czyli ustawą najważniejszą, na podstawie której mają być kształtowane wszystkie inne ustawy. Jest ustawą decydującą o sprawach zasadniczych takich jak ustrój polityczny i społeczny Państwa, jego obowiązkach i prawach wobec obywateli, obowiązkach obywateli wobec państwa itp. Wszelkie inne ustawy uchwalane przez Sejm RP nie mogą być sprzeczne z tą właśnie ustawą zasadniczą a jeśli okazuje się, że są sprzeczne, muszą być niezwłocznie zmienione, dostosowane do zasad konstytucyjnych. Jedną z cech państwa – określoną w Konstytucji – jest zasada, iż Polska jest państwem prawnym, co znaczy, że wszystko opiera się na prawie stanowionym w formie ustaw zgodnych z Konstytucją. Obowiązuje tu zasady zgodności „pionowej – w górę” to znaczy, że ustawa sejmu musi być zgodna z ustawą zasadniczą, przepisy wykonawcze do ustaw wydawane przez ministrów na podstawie jedynie ustawowego upoważnienia – muszą być zgodne z tymi ustawami a więc i z ustawą zasadniczą, zarządzenia i okólniki wydawane przez administrację rządową i samorządową muszą być zgodne z przepisami wykonawczymi do ustaw i wszystkimi przepisami rangi wyższej itp. Obowiązuje też zasada „zgodności poziomej” to znaczy, że różne ustawy w jednej i tej samej sprawie nie mogą sobie zaprzeczać; zajmuje się tym zarówno Sejm jak i specjalne centrum legislacji – badające spójność prawa stanowionego. Najwyższą instancją zapewniającą utrzymanie powyższych zasad jest Trybunał Konstytucyjny, a także do pewnego stopnia – Sąd Najwyższy RP.

Zasady opisane powyżej, są oczywiście zasadami modelowymi, bezwzględnie obowiązującymi, ale stale narażonymi na ich nieprzestrzeganie przez Rząd bądź inne struktury państwa, dlatego do zapewnienia ich realizacji niezbędny jest pluralizm i wolność polityczna oraz wynikająca z tego – poważna, konstruktywna opozycja. Opozycja ma ujawniać błędy władzy w celu ich naprawy i zapobieżenia im w przyszłości, stanowić przeciwwagę dla tendencji do samowoli i pomijania prawa. Władza – wiedząc o tym – broni swojej „elastyczności” i dlatego stara się opozycję „zakneblować”, zamknąć jej usta i jednocześnie podważyć jej wiarygodność. Trzeba przyznać, że władza PO poradziła sobie z tym doskonale, metodą wyszydzania, prowokowania wręcz mody na szydzenie z Prezydenta RP i partii opozycyjnej. Powstawały pomówienia o „złośliwym, wrednym Lechu Kaczyńskim, który z zamiłowania do destrukcji wetuje wszystkie ustawy popierane przez PO, by torpedować pozytywne przemiany”. Tak jak w wojsku kiedyś zawsze musiała być wyznaczona „ciura batalionowa” , uniwersalna oferma, z której modne było się śmiać, kpić i podawać za uniwersalny negatywny przykład wszystkiego, co głupie i śmieszne – tak „ludzie Tuska” publicznie traktowali PiS i Prezydenta Kaczyńskiego. Oczywiście musiało to przynieść oczekiwane skutki. Pod tym wpływem, w poczuciu przyzwolenia nawet zagraniczne media czy politycy pozwalali sobie na debilne, kartoflane porównania, uzyskując pełen poklask i aprobatę władzy. Fakt, że nie trzeba było specjalnie polować na preteksty, bo Pan Prezydent, jaki i jego brat dość łatwo dostarczali materiału do wyszydzania przez swoje przejęzyczenia, pomyłki wynikające z nieuwagi czy emocji – natychmiast przechwytywane przez „piranie” anty-opozycyjnej bojowej propagandy. Przykład – niewinna pomyłka „… nikt mnie nie przekona, że czarne jest czarne a białe jest białe…”. W normalnych warunkach byłaby to świetna anegdota, przysparzająca właśnie sympatii Prezydentowi, nadająca mu ludzkich cech a więc zmniejszająca dystans, bo lubimy przecież tych którzy nie udają ideałów a mają wady, nasze wady… Prezydent także doskonale to rozumiał, miał wiele dystansu do siebie i jeszcze więcej pobłażliwości.

Z innych spraw, także i polityczna potrzeba posługiwania się poparciem politykującego Kościoła Katolickiego nie przysłużyła się PiS – jako partii politycznej.
Oczywiście muszę tu wyjaśnić dla formalności, że nie jestem członkiem ani funkcjonariuszem PiS, moim zamiarem nie jest wspieranie opozycji a raczej obnażenie metod władzy stosowanych do walki z nią: moim zdaniem cel nigdy nie uświęca środków i podłe, chamskie metody nawet gdyby były użyte w słusznej sprawie – pozostają nadal podłe i chamskie…

Władza nic sobie w rzeczywistości z tego nie robi; produkuje ustawy od etapu projektu niezgodne z Konstytucją a pasujące do aktualnych zapotrzebowań albo czyichś osobistych interesów, może trochę na zasadzie: „a nuż nikt się nie odwoła i nie zaskarży”… A gdy zaskarży – to trudno; poprawimy, albo i nie poprawimy… poprzeciągamy jak długo się da…
Tak zwana „władza ludowa” przyzwyczaiła obywateli przez okres ponad półwieczny do tego, że jest zasadnicza rozbieżność pomiędzy postanowieniami Konstytucji i stanowionymi na jej podstawie ustawami – a praktyką spotykaną w życiu. Konstytucja – to był najważniejszy argument władzy przeciwko obywatelom, ale w drugą stronę – to raczej taki zbiór szczytnych haseł, idealistycznych i nierealnych. Istniał zasadniczy rozłam pomiędzy Konstytucją i realizacja prawa – jak pomiędzy piękną i słuszną teorią mającą rolę ideologiczną i propagandowa na „zewnątrz” – a praktyką życia codziennego określaną doraźnie przez towarzyszy w różnych komitetach i radach (nie zawsze nawet w Polsce). Władza wiedziała, jakie jest prawo, było takie „jak trzeba” a obywatel nie musiał wiedzieć a nawet nie powinien… Jeśli się dowiadywał – to na Kolegium do spraw wykroczeń, w sądzie, albo w celi bezpieki.
Był to okres chaosu, tak zwanej „dyktatury proletariatu”, podbudowany propagandą rewolucji bolszewickiej opartej na dziełach naukowych Marksa i myśli rewolucyjnej Lenina, mający swoją ostoję w powstaniu Kraju Rad, a w rzeczywistości – na despotycznych rządach swoistej oligarchii partyjnej, niewielkiej „elity” instrumentalnie używającej wszystkich atrybutów siły i uprawnień państwa do utrzymania swojej uprzywilejowanej pozycji i władzy absolutnej.
To przeszłość, miejmy nadzieję, że nieodwracalna, jednak z tego ponad półwiecznego okresu wywodzi się przekonanie, które pozostaje nadal w umysłach wielu ludzi i to zarówno ludzi dawnej władzy jak i „maluczkich”, że konstytucja to coś w rodzaju oficjalnej „bajki” a codzienna praktyka nie musi mieć z nią nic wspólnego. Cechą charakterystyczną władzy „ludowej” było także i to, że występował swoisty dualizm o podłożu ustrojowym: oficjalnie obowiązywała wersja propagandowo-polityczna o „władzy ludu pracującego miast i wsi”, „dyktaturze proletariatu”, – w której to „lud”, czyli społeczeństwo miało „rządzić” a więc i decydować o wszystkim, natomiast praktycznie rządziła „elita” partyjna, – która jakoś musiała te sprzeczności pogodzić.
Wyprodukowano (niestety nie można tu użyć określenia „wykształcono”, bo efekt stanowi zaprzeczenie wykształcenia) wówczas specyficzną elitę tak zwanych prawników; adwokatów i radców prawnych, – których zadaniem było takie manipulowanie praktyką wykonywania prawa teoretycznie „słusznego”, aby zapewnić ciągłość władzy „elity”, ale i nie zaprzeczyć słuszności haseł propagandy politycznej pozorującej „władzę ludu”. Powstała wtedy tradycja faktycznej powszechnej bezprawności wynikającej z interpretowania przepisów przez każdego, kto się czuł „uprawniony” a czuł się prawie każdy, oraz zasada wymyślania biurokratycznych przeszkód w realizacji „słusznych”, choć przecież zupełnie nie realnych uprawnień obywateli.

Stąd wywodzi się biurokratyczna zasada piętrzenia wymagań i oczekiwań wobec „petenta” w taki sposób, aby nie zaprzeczyć jego uprawnieniu do tego, – czego się domaga, ale jednocześnie mu tego nie dać, – bo to akurat było po prostu ekonomicznie niemożliwe. Stąd właśnie wymagania niezliczonych załączników, zaświadczeń i poświadczeń, niesamowicie skomplikowane szczegółowe zasady „przydziału” i „należenia się” tego czy owego, z mnóstwem wyjątków i zależności; całe pokolenie „wyślizganych prawników” gwałcących prawo, aby wykazać, że „rządzi lud pracujący”, ale i jednocześnie, – że „obywatel nie otrzyma tego, co chce, – bo nie spełnia wymogów”. W ostateczności zawsze można było powiedzieć, że owszem to i to się obywatelowi należy zgodnie z prawem, ale obywatel tego nie otrzyma, bo by to było sprzeczne z „zasadami sprawiedliwości społecznej”, czyli w tym przypadku – z „widzimisię” lokalnego kacyka partyjnego!

Po co ja o tym piszę? Nie dla banalnych „wspominek”.
Po pierwsze – może to być nieznane osobom młodszym, którzy tego nie przeżyli i nie obserwowali osobiście. A wiedzieć i rozumieć to trzeba – wypadałoby, jeśli się chce komentować i wypowiadać się w sprawach z tym związanych. Trzeba o tym pisać i powtarzać to, jako przestrogę, także „na dziś”. „Dziś” – różni się doprawdy niewiele.
Po drugie – jestem przekonany, obserwuję to, że echa tego grubo ponad-półwiecznego okresu nadal są obserwowalne – na przykład w Urzędach Pracy, w Ministerstwach, w Sejmie.
Po prostu tak wychowanego społeczeństwa nie da się zmienić jedną polityczną deklaracją.
Po trzecie – chcę wykazać od czego p o d o b n o odeszliśmy. Symboliczne przywrócenie godła Polski sprzed 1939 roku, przemiany roku 1989 były deklaracją odejścia od tamtych praktyk i tamtych teorii. Bardzo wiele jednak z dawnej przeszłości funkcjonuje w życiu publicznym, w funkcjonowaniu instytucji Państwa.
Podobno więc w 1989 roku skończył się okres, w którym Konstytucja była jedynie „założeniem teoretycznym” w praktyce prawa nieobowiązującym. Tak jednak nie jest. Nadal władza usiłuje „przemycać” do ustaw rozwiązania jaskrawo sprzeczne z konstytucją, jest ogromna ilość przepisów prawa w ustawach obowiązujących, które zostały zakwestionowane przez Trybunał Konstytucyjny, jako sprzeczne z Ustawą Zasadniczą i wymagają pilnej zmiany, a zmiany nie następują. Za to Rząd coraz częściej wspomina o politycznym postulacie likwidacji… Trybunału Konstytucyjnego… Taki stosunek najwyższych władz do Konstytucji oczywiście przenosi się, – bo musi się przenosić – na stosunek urzędów do ustaw i rozporządzeń wykonawczych, a na końcu – do obywateli. Cóż się więc dziwić, że obywatele mają „gdzieś” ustawę o ruchu drogowym a pracodawcy – ustawę „Kodeks Pracy”.
Słowem – Platforma Obywatelska, jeśli nie stworzyła to przynajmniej utrzymała i rozwinęła „państwo bezprawia”, dotychczas przypisywane komunistom.

Konstytucja RP w swoim Art. 65. Ust. 5 stwierdza:
Władze publiczne prowadzą politykę zmierzającą do pełnego, produktywnego zatrudnienia poprzez realizowanie programów zwalczania bezrobocia, w tym organizowanie i wspieranie poradnictwa i szkolenia zawodowego oraz robót publicznych i prac interwencyjnych.
Oznacza to, że obowiązkiem Państwa wobec obywateli jest zwalczanie bezrobocia i dążenie do jego likwidacji, poprzez „pełne”, czyli 100% zatrudnienie i to na dodatek zatrudnienie nie jedynie formalne, pozorne, ale zatrudnienie produktywne.
Uchwalona na bazie i w zgodności z Konstytucją – Ustawa z dnia 20 kwietnia 2004 r. o promocji zatrudnienia i instytucjach rynku pracy – stwierdza:

Rozdział 1 Przepisy ogólne:
Art.1.1.Ustawa określa zadania państwa w zakresie promocji zatrudnienia, łagodzenia skutków bezrobocia oraz aktywizacji zawodowej.
2. Zadania państwa w zakresie promocji zatrudnienia, łagodzenia skutków bezrobocia oraz aktywizacji zawodowej są realizowane przez instytucje rynku pracy działające w celu:
1) pełnego i produktywnego zatrudnienia;
2) rozwoju zasobów ludzkich;
3) osiągnięcia wysokiej jakości pracy;
4) wzmacniania integracji oraz solidarności społecznej;
5) zwiększania mobilności na rynku pracy.

Rozdział 2 Polityka rynku pracy:
Art.3.1. Zadania państwa w zakresie promocji zatrudnienia, łagodzenia skutków bezrobocia oraz aktywizacji zawodowej są realizowane na podstawie uchwalanego przez Radę Ministrów Krajowego Planu Działań na Rzecz Zatrudnienia, zawierającego zasady realizacji Europejskiej Strategii Zatrudnienia, zwanego dalej „Krajowym Planem Działań”, oraz w oparciu o inicjatywy samorządu gminy, powiatu, województwa i partnerów społecznych.

Ustawa potwierdza więc w sposób dobitny i zgodny z Ustawą Zasadniczą, że likwidacja bezrobocia, działania zmierzające w kierunku sprowadzenie stopy bezrobocia do tej minimalnej tzw. „naturalnej” wysokości – jest obowiązkiem państwa wobec obywateli.

Ale Państwo – po roku 1989 a nawet i po 2004 roku – zrobiło coś dokładnie odwrotnego niż nakazuje Konstytucja! Dla Władzy – Konstytucja to jest jedynie „coś, czego niestety nie damy rady chwilowo zmienić”. Państwo w imię jakichś ideologicznych bajań w postaci „niewidzialnej ręki rynku” , „samoregulacji gospodarki” i tym podobnych pojęć ideologicznych, stworzyło sytuację ogromnego bezrobocia, zniszczyło ogromną liczbę miejsc pracy, skazało na wykluczenie, nędzę i upodlenie całe pokolenie obywateli będące wówczas w wieku największej produktywności a zarazem największego doświadczenia. Do dziś wielu z nich – dzisiaj już w wieku 50+ nadal jest szykanowanych z powodu… no właściwie nie wiadomo, z jakiego powodu, być może bez powodu; jedynym powodem jest chyba to, że ktoś bezrobotny być musi… zgodnie z obecną ideologią.

Podkreślam to z takim naciskiem, bo jest bardzo wielu demagogów, tym razem „liberałów” a nie „komunistów”, – co w tej sprawie akurat „na jedno wychodzi”, którzy temu demagogicznie zaprzeczają, promując ideologię nie mniej od komunistycznej szkodliwą i destrukcyjną, ideologię w faktycznych skutkach zbliżoną do ideologii anarchistycznej. Jedną z doktryn „liberałów” jest twierdzenie akurat dokładnie przeciwne niż obowiązek Państwa wyrażony w Konstytucji:, że bezrobocie musi być i należy je sztucznie podwyższyć, podtrzymywać, bo jest to korzystne dla rozwoju „rynku” (czytaj – dla interesów przedsiębiorców). Jeśli uważnie przeanalizujemy sprawy tworzonej „ideologii” zatrudniania, widzimy że i formy zachowań, i specyficzne procedury i nawet język stosowany w sprawach zatrudniania pracowników – jest podporządkowany ideologii. Jest to język sztuczny, świadomie propagowanych pojęć mających utwierdzać człowieka w postawach mu narzuconych, podtrzymywanych presją sztucznie wywołanego bezrobocia. Do tego jeszcze cała ogromna dziedzina „nowej nauki” tak naprawdę będącej pretekstem do nowego biznesu; jak napisać podanie o przyjęcie do pracy (zwane nie wiedzieć dlaczego „Listem motywacyjnym”), jak oszukać pracodawcę, że to wykładanie towaru w hipermarkecie jest szczytem naszych marzeń, ambicji, czymś, o czym śniliśmy po nocach i dla czego ukończyliśmy nawet studia, jak nie powiedzieć prawdy, jak nie spodziewać się godziwej zapłaty… Do tego oczywiście sztuczne pojęcia wtłaczane ludziom do głów, jak na przykład „stracić pracę” – jakby to była rzeczywiście strata porównywalna ze śmiercią matki czy ojca… aż niedobrze się robi od prymitywnych metod manipulacji psychiką biednych ludzi, metod doskonalonych od dziesiątków lat i używanych przez tych samych nadal fachowców, (ale zweryfikowanych!). A wszystko dla dobra stosunkowo niewielkiej „elity” prawdziwych beneficjentów tych przemian. Widocznie każda rewolucja musi mieć swoją elitę, która po fali społecznego zapału, jak Lenin a potem Stalin – przechwyci ster i… Może nasz „chłopek-roztropek” znany z przeskoczenia przez płot – miał rację, mówiąc kiedyś w odniesieniu do nieadekwatnych skutków Solidarnościowej Rewolucji: „Proszę państwa: widocznie będzie musiała być jeszcze jedna rewolucja!”
Widocznie – będzie musiała być.

Uważam, że Państwo tej swojej konstytucyjnej roli nadal nie wypełnia a tylko – tak jak za dawnych lat – spełnianie tej roli pozoruje – i robi to na koszt obywateli, w dużej części też kosztem marnowania funduszy otrzymywanych z Unii Europejskiej. Przy obowiązującej ideologii – pieniądze te w części dotyczącej bezrobocia – praktycznie zaangażowane są jedynie do zarabiania sporych pieniędzy na pozorowaniu działań pomocowych dla bezrobotnych. I to w taki sposób, by nie pogarszały „interesu” i bezrobocia pod żadnym pozorem nie zmniejszyły…
Koszt obywateli, to cierpienie niepewności, niedostatku, borykanie się z codziennymi podstawowymi trudnościami życia zamiast realizowania swoich pasji, dążeń i zainteresowań twórczych, uszczęśliwianiem swoich bliskich i działalnością dla innych. Koszt obywateli – to mijające, bezpowrotnie marnowane, zmarnowane lata życia w trosce o chleb na jutro… przy jednoczesnym patrzeniu na idiotyczne marnowanie i roztrwanianie miliardów euro rzekomej „pomocy”, trafiającej jak zawsze nie do tych – co trzeba.

Parlament Europejski czy Europejski Fundusz Społeczny może o tym nie wiedzieć. Przynajmniej oficjalnie. Dlatego musi się to stać wiedzą dostępną publicznie.
Piszę o tym, jako osoba osobiście dotknięta tą patologią władzy Platformy Obywatelskiej, jako człowiek z nieznanego sobie powodu pozbawiany możliwości zarabiania na swoje potrzeby pracą, dlatego – walcząc o swoje prawo do zatrudnienia a więc w konsekwencji – prawo do życia, zwrócę się z odpowiednią petycją do Parlamentu Europejskiego w tej sprawie, oraz odpowiednią informacją o znanych mi mechanizmach marnotrawstwa do Europejskiego Funduszu Społecznego.