MOTTO: UCZCIWY CZŁOWIEK NIE MOŻE DZIŚ MILCZEĆ A MILCZĄCY CZŁOWIEK NIE JEST DZIŚ UCZCIWY.

7 kwietnia 2012

50.
Boże, chroń nas przed takimi ekspertami… część I

Sądzę, że powszechnie dziś jako społeczeństwo nie doceniamy wpływu, jaki mogą mieć pojedyncze nawet, zupełnie nam nieznane osoby – na nasze życie, na nasz los. Oczywiście tylko wtedy, gdy zajmują one na tyle wysokie stanowiska by wpływać na stan prawny, na regulacje dotyczące wielu. Słowem, gdy wejdą do tak zwanego kręgu władzy. I co najdziwniejsze, rzadko kiedy ten wpływ może być pozytywny; to nie wiedzieć czemu prawie się nie zdarza. Nie ma wielu mężów opatrznościowych, pojawiających się wtedy, kiedy trzeba i kierujących sprawy na właściwy tor zanim przybiorą niekorzystny obrót. Przeważnie jednak odwrotnie; jeden taki osobnik może zniszczyć wysiłek wielu, zasiać zamęt, wprowadzić wszystkich w błąd, skierować sprawy na manowce... Szczególnie gdy działa w sprawach od których sam nie zależy.

Namnożyło się nam ostatnio takich właśnie „ekspertów”.
Jest w tym coś bardzo charakterystycznego; dawniej inteligenci z dużych miast wyśmiewali się z takich, winę za ich istnienie zrzucając na karb tzw. ”punktów za pochodzenie”, jakie stosowała „władza ludowa” by realizować swoje „zasady sprawiedliwości społecznej”, oparte na politycznej teorii klas. Chodziło o to, że istniały w sensie obiektywnym i nie dały się ukryć kolosalne różnice w możliwościach rozwoju dzieci a następnie młodych ludzi w mieście a na wsi. Na wsi gdzie często był tylko PGR, sklep Gminnej Spółdzielni „Samopomoc Chłopska” , remiza strażacka oraz kościół. Braki bodźców rozwojowych, oświaty, dostępu do dóbr kultury, ale szczególnie różnice w poziomie nauczania już od pierwszej klasy podstawówki – ujawniały się na maturach, ale w szczególny sposób – na obowiązkowych wówczas egzaminach wstępnych do szkół wyższych; po prostu nikły odsetek kandydatów ze wsi dostawał się na studia, co czyniło jeszcze większą w efekcie przepaść, monopolizując niejako studia dla inteligencji miejskiej. Więc „władza ludowa” musiała zapewnić równość społeczną, a że trudno było budować biblioteki, domy kultury, żłobki i przedszkola na wsiach – znaleziono sposób dla „władzy ludowej” charakterystyczny; wyniki egzaminów wstępnych na studia były punktowane i o przyjęciu decydowała otrzymana liczba punktów, więc kandydatom ze wsi dopisywano po prostu na wstępie odpowiednią liczbę punktów „za pochodzenie społeczne chłopskie” – by niezależnie od predyspozycji, przydatności, stopnia rozwoju i posiadanej wiedzy, więcej kandydatów ze wsi na te studia się dostawało. Efekt był możliwy do przewidzenia; na wsi niewiele się zmieniało na lepsze a powstała specyficzna grupa studentów… a z tych studentów potem, specyficzna grupa absolwentów… a z tych absolwentów w końcu specyficzna grupa posłów, polityków, dyrektorów, urzędników i ministrów… i ekspertów.
Oczywiście z czasem różnice te zaczęły się wyrównywać, od czasów Gierka wieś zaczęła się zmieniać, elektryfikacja, tanie i dostępne telewizory, otwarcie na „zachód”…

Przypomniało mi się to, bo dziś mamy do czynienia ze zjawiskiem może podobnym w efekcie, ale raczej chyba o jakichś innych przyczynach. Jakich – tego nie wiem i to właśnie mnie najbardziej niepokoi. Ludzie kończą studia, robią studia podyplomowe, podejmują pracę naukową (doktoraty, habilitacje) a jednocześnie w swojej dziedzinie są „impregnowani” społecznie, całkowicie oddzieleni od rzeczywistości, zamknięci w swoim świecie teorii i danych statystycznych, liczb, literatury tworzonej przez badaczy-teoretyków, jednocześnie najczęściej będących ideologami. Słowem - dla nich jajo może być kwadratowe jeśli tak wynika z ich badań; mimo że codziennie stykają się z jajowatością jaj – będą do śmierci snuć swoje teorie, podawać płynące z nich wnioski za prawdę, i starać się realizować je w życiu gospodarczym, pomijając fakt że jakikolwiek kontakt z rzeczywistością – zaprzecza im zdecydowanie.

Trochę to też przypomina stosunek katolików rzymskich do religii; swoisty „rozdział religii od życia” , od rzeczywistości poza-kościelnej.

To jest moim zdaniem rodzaj odhumanizowania. Postawa taka jest o tyle groźna, że sprowadza realne działania władzy na manowce, gdyż podaje władzy absolutnie mylne, teoretyczne dane jako dane wyjściowe do decyzji funkcjonujących w rzeczywistości realnej, w życiu, mającej określone skutki.

Podam przykład.
Wydawałoby się, że dla wszystkich rozsądnych ludzi jest oczywiste, że obecnie jest bardzo duże bezrobocie w grupie osób bezrobotnych w wieku zwanym „50 plus”. Co więcej, wydawało się oczywiste znaczenie sposobu określenia tej szczególnej grupy ludzi. Mówiąc o bezrobociu, dokładniej o stopie (wielkości) bezrobocia – mówimy wyłącznie o danych ilościowych dotyczących osób bezrobotnych. Osoba bezrobotna jest zdefiniowana przez „Ustawę o promocji zatrudnienia i instytucjach rynku pracy”, dokładniej przez definicję bezrobotnego tam zapisaną. Osoby nieodpowiadające tej definicji nie są bezrobotne, nawet wówczas gdy nie pracują i nie mogą uzyskać zatrudnienia. Z drugiej strony jednak, pewne efekty dotyczące rynku pracy – dotykają np. ludzi ze względu na ich wiek, tak samo bezrobotnych jak i tych którzy są w takiej samej sytuacji ale nie rejestrowali się z różnych względów w Powiatowych Urzędach Pracy (czyli osób nieaktywnych zawodowo bez swojej woli i winy). Jest wiele grup ludzi niepracujących; emeryci, osoby niepełnosprawne z całkowitą niezdolnością do pracy, osoby nieaktywne zawodowo (które nie pracują bo nie chcę (nie muszą) itp. To nie są osoby bezrobotne.

Ważna jest grupa osób z tego przedziału wiekowego zdolna i chętna do pracy a pomimo to niezatrudniana przez pracodawców - z zasady.

Bo trzeba tu podkreślić, że człowiek musi oczywiście chcieć pracować, czyli wykazać inicjatywę w tym kierunku, ale poza tym – jest on zatrudniany a nie „zatrudnia się”. Do tego by pracować nie wystarczy nie wiem jak bardzo chcieć, "szukać pracy" i "zaszukać" się na śmierć; jeszcze niezbędna jest wola drugiej strony, tej która zapłaci za wykonywaną dla niej pracę i jeszcze na tym zarobi. Pracy – w sensie zadań do wykonania – także jest niezmiernie dużo, ale to nie wystarcza, by osoba bezrobotna mogła pracować, bo prócz zadań musi jeszcze być ten, kto uczynił wykonanie tych zadań własną działalnością gospodarczą i zarabia na tym, dlatego i dzięki temu płaci pracownikom najemnym którzy te zadania „dla niego” wykonują. Absurdalne jest oczekiwanie masowej aktywności gospodarczej od osób bezrobotnych, to znaczy - że one same podejmą działalność gospodarczą stwarzając dla siebie miejsca pracy. To margines możliwości.

Wydaje się więc, że jest oczywiste dla wszystkich występowanie szczególnego zjawiska odmowy zatrudniania wobec grupy bezrobotnych w wieku uznanym przez pracodawców za "niewłaściwy". Umownie określa się jego granicę na 45 lat dla kobiet i 50 dla mężczyzn. Ponieważ mowa o bezrobotnych sensu stricto, końcową granicą wieku w tej grupie jest wiek emerytalny, bo osoby w wieku emerytalnym, po przejściu na emeryturę przestają już być bezrobotnymi a zaczynają być emerytami (osobami z orzeczonym uprawnieniem do pobierania świadczenia emerytalnego z ZUS). Zgodnie natomiast z definicją bezrobotnego, emeryci nie spełniają warunków tejże definicji i nie są bezrobotni nawet wtedy gdy nie dorabiają już sobie do emerytury, nie pracują zarobkowo. Ludzi we wspomnianym przedziale wiekowym od ponad trzech lat prawie nie zatrudnia się. Dlaczego – to oddzielny trudny i dość tajemniczy temat, jednak przyczyny jakiekolwiek by nie były, należą raczej do psychologii przedsiębiorców a nie ekonomii. Takimi powodami są na przykład przekonania, że młoda załoga dobrze świadczy o wizerunku firmy (tak zwane „młode, dynamiczne zespoły”), że osoby młode są bardziej wydajne – co jest poglądem nieuzasadnionym; że ludzie starsi mają niższą wiedzę na temat technologii, nowości, nowoczesnych procesów; obawy że ludzie starsi oczekują wyższego wynagrodzenia itp. Pracodawcy są okropnie strachliwi a wobec osób z grupy 50 plus boją się praktycznie wszystkiego. Tak czy inaczej zjawisko jest faktem i co najgorsze pogłębia się. Coraz więcej osób z tego przedziału wiekowego traci dotychczasowe zajęcie zawodowe i nie znajduje nowego zatrudnienia, nie otrzymuje zasiłku dla bezrobotnych. Jest na ten temat dość obszerna literatura, są badania i opracowania ilościowe, jest masa materiałów publicystycznych, artykułów dziennikarskich.

Na przykład w DGP znalazłem bez żadnych trudności następujące wykresy, przedstawiające stały od lat przyrost liczby bezrobotnych w tym wieku: